
MIEJSCE 6: "Narzeczony na niby" (reż. Bartosz Prokopowicz)
„Narzeczony na niby” to film pozbawiony lekkości, uroku oraz subtelności. Wszystko jest tutaj na niby, wymuszone oraz wykalkulowane w głowach producentów, bo przecież śpiewające dzieci są takie fajne, prawda? NO NIE SĄ. Opowieść wykastrowano z dynamiki, przez co oglądamy dwie godziny ekranowej nudy, a między bohaterami więcej podawania tekstu niż zwyczajnej, ludzkiej chemii, dlatego ani przez minutę nie byłem w stanie uwierzyć w tę miłość. Jeszcze można by się poznęcać nad faktem, że to kolejny film, gdzie oglądamy niemal wyłącznie młodych, pięknych i bogatych, uprawiających seks w apartamentowcach z widokiem na PKiN, ale szkoda strzępić klawiatury.
fot. Ola Grochowska / materiały prasowe dystrybutora Mówi Serwis Dystrybucja

MIEJSCE 5: "Miłość jest wszystkim" (reż. Michał Kwieciński)
No nic tutaj się nie klei. Zgraja bohaterów biega po ekranie, płacze, śmieje, umiera i w zasadzie nic z tego nie wynika, poza uniwersalnym przesłaniem, że piękne są tylko chwile. Bardzo odkrywcze. Z drugiej strony nie wymagałem też od tej produkcji większej odkrywczości, ale fajnie, gdyby autorzy zaprezentowali nam coś bardziej kreatywnego. A tak przez ponad dwie godziny oglądamy jak Mateusz Damięcki nieumiejętnie udaje piłkarza celebrytę, blondynki udają niedostępne, a połowa bohaterów robi sobie homoseksualne żarciki, bo to przecież takie zabawne. Jeszcze brakowało chłopa, który przebrałby się za babę. Mielibyśmy typowy komediowy starter pack.
"Miłość jest wszystkim" to szalenie nudny film. Co prawda jest tutaj kilka udanych gagów, w których bryluje Ola Adamska (dajcie jej typowo komediową rolę, a może być petarda!), ale przewidywalność i nijakość fabuły tak wszystko psuje, że to aż niepojęte. Chyba najbardziej nieudolny film świąteczny ostatnich lat. Nudne, miałkie, bezbekowe. Nawet najgorsza część "Listów do M." jest lepsza od tego filmu.
fot. Ola Grochowska / materiały prasowe dystrybutora Kino Świat

MIEJSCE 4: "Serce nie sługa" (reż. Filip Zylber)
„Serce nie sługa” chciałoby być filmem o stawaniu się rodzicem, ale finalnie staje się konserwatywną agitką. Oczywiście reżyser i autorka scenariusza mają do tego prawo, lecz trudno mi ich wizję świata traktować inaczej aniżeli uwłaczającą inteligencji widzów. Już niektórzy słusznie zauważyli, że akcja „Serce nie sługa” osadzona jest w świecie, gdzie adopcja nie istnieje. Za to otrzymaliśmy obraz rzeczywistości, w którym za macierzyństwo płaci się najwyższą cenę, dzieci płodzi się jedynie po ślubie (o dziwo cywilnym), a do tego przecież (prawie) każda kobieta chce być matką, bo wówczas jej życie nabiera sensu. Naprawdę? Męski szowinizm wręcz wylewa się z ekranu.
Widać, że „Serce nie sługa” próbowano ratować na stole montażowym. Kilka zrealizowanych przez filmowców scen ostatecznie nie znalazło się w filmie, przez co mamy kilka fabularnych luk, gdzie sami musimy podpowiedzieć sobie niektóre wydarzenia oraz sytuacje.
„Serce nie sługa” miało śmieszyć, wzruszać i wprawiać w dobry nastrój. Miało... A tak mamy do czynienia z nudnym filmem o niczym, bo nazwanie tego tytułu produkcją o macierzyństwie byłoby nadużyciem. Nuda, sztampa, bylejakość i bieganie z Ewą Chodakowską.
fot. Robert Pałka / materiały prasowe dystrybutora Mówi Serwis Dystrybucja

MIEJSCE 3: "Czuwaj" (reż. Robert Gliński)
„Czuwaj” zostało zamordowane przez scenariusz, który jest nielogiczny, naciągany, a momentami głupi. Wyłączając wstęp filmu, później już ani przez minutę nie wierzę w to, co dzieje się na ekranie. Liczba absurdalnych sytuacji przekracza granicę dobrego smaku; gdzie się podziali wszyscy dorośli na obozie? Prywatne śledztwo ambitnego harcerzyka? Litości. I jeszcze poboczne wątki, o których w zasadzie chwilę później nikt nie pamięta, jak demoniczny kłusownik o twarzy Andrzeja Mastalerza.
Wraz z zakończeniem osiągamy apogeum żenady; finału głównej intrygi w zasadzie można domyślać się od połowy filmu. Już pomijam to, że nie jest to niczym umotywowane, a Gliński postanawia wszystko wyjaśnić za pomocą… monologu jednego z bohaterów. Bardziej łopatologicznie chyba się nie dało. Pomiędzy postaciami nie ma większych interakcji, żadnej chemii, nawet wątek – za przeproszeniem – miłosny wygląda na dodany na siłę, bo przecież jakaś scena seksu w filmie być musi. Równie źle jest z dialogami; to papierowe kwestie, dalekie od aktualności i realizmu, brzmiące tak, jakby Robert Gliński spisał na papierze słowa, które gdzieś tam na ulicy usłyszał 10 czy 15 lat temu.
Jedyne, czym broni się „Czuwaj”, to zdjęcia. Kadry Łukasza Gutta sprawiają, że ekranowa rzeczywistość została spowita niepokojem oraz mrokiem. Jest w tym klimat, a na ciemne, wzbudzające ciekawość, kadry dobrze się patrzy. Szkoda jednak, że lista zalet kończy się jedynie na stronie technicznej.
„Czuwaj” to chyba najgorszy film w dorobku Roberta Glińskiego. Zastanawiam się w jaki sposób ten do tej pory dość celny obserwator, stracił precyzję oraz samokontrolę. Mieliśmy otrzymać trzymający w napięciu thriller, a zamiast tego oglądamy parodię gatunku. „Czuwaj” jest niezamierzenie groteskowe, trudno poważnie traktować tak błahą oraz powierzchowną wizję reżysera. Kpina z kina, kpina z widzów.
fot. materiały prasowe dystrybutora Monolith Films