"Sanatorium miłości 4". Andrzej Sikorski ujawnił kulisy spotkania z Anią. Mocne słowa o hejcie! Jak zmieniło się jego życie po programie?...
"Sanatorium miłości" cieszyło się ogromną popularnością, więc z pewnością wielu fanów do Pana pisało. Ale też zapewne pojawiło się trochę hejtu. Były takie przypadki?
Ależ oczywiście! O mnie pisano, że jestem nienaturalny, że gram, że przyjechałem się bawić tymi dziewczynami. Że mam za dużo luzu. Ale za to były też takie komentarze, że bardzo pasuję do Moniki, a z kolei inni pisali, że Monika bardzo pasuje do Huberta. Ile ludzi, tyle spojrzeń. Ja jestem przyzwyczajony do hejtu, chociaż może trochę innego, bo wyzwiska z trybun są inne niż komentarze w Internecie. Na trybunach to chociaż mogę spojrzeć na gębę tego, który krzyczy do mnie, chociaż on jest w tłumie (śmiech). Ale też mnie wyzywano od chu... i najgorszych. Uodporniłem się troszeczkę na takie działanie zewnętrzne, bo grać przy stu tysiącach ludzi na stadionie, to nie jest takie proste. Hejty zawsze były i będą. Monice i pozostałym zawsze to powtarzałem, to piszą ludzie z kompleksami, ludzie, którym w życiu nic się nie udało. Boją się wyjść z domu i o siebie zawalczyć, więc krytykują ubiór, mowę, zachowanie i musimy z tym żyć, po prostu.
My nie gramy w "Sanatorium miłości". Jesteśmy naturalni. Każdy z nas może popełniać błędy, bo każdy z nas ma swoje przyzwyczajenia i nawyki. Ja nie byłem tam sztuczny i nie chciałem być kimś, kim nie jestem. I zamierzałem udawać, żeby być poprawnym, żeby komuś nie podpaść, żeby fajne recenzje zbierać. Nie o to mi chodziło. Miałem to głęboko w nosie. Ja chciałem z Romanem wprowadzić pewien taki dystans i humor, dlatego nazwałem Romana "Niagarą seksu" i "dyktatorem mody" (śmiech). Ludzie byli na nas wściekli, że my jesteśmy tacy, jacy jesteśmy, ale my po prostu byliśmy naturalni i to drażniło ludzi strasznie.
fot. materiały prasowe TVP