
fot. materiały prasowe

10. Iron Fist
Właściwie to, że ten serial jest na liście, zawdzięcza tylko słabości Supergirl. Iron Fist to jak na razie najsłabsza produkcja Netflixa. Historia Danny'ego Randa wychowanego przez mnichów z Kun Lun jest do bólu rozciągnięta i zdecydowanie mało wciągająca. Tu niewiele zagrało. Nudny bohater o wątpliwych umiejętnościach w sztukach walki, słaba choreografia walk i fabuła, która niestety zanudza. Jedynym plusem tego serialu jest podobna stylistyka realizacyjna w stosunku do reszty seriali Netflixa, ale to nie może zaskakiwać: w końcu wszyscy bohaterowie za chwilę spotkają się w jednym serialu – The Defenders. Dlatego też, jeśli ktoś chce jeszcze nadrobić Iron Fista, to niech uzbroi się w cierpliwość, bo to niestety mało wciągająca historia.
RECENZJA "Iron Fist". Czy warto obejrzeć nowy serial Netfliksa?Zobacz więcej
fot. materiały prasowe

9. Arrow
Jeszcze sezon wcześniej ten serial znalazłby się na dnie serialowego dna. Koszmarne wręcz sezony 3 i 4 sprawiły, że ludzie zwyczajnie wymiotowali głupotą, jaką ten serial prezentował. Bo też realizacyjnie i fabularnie był to poziom polskich seriali (nie umniejszając niektórym z nich), a do tego nic tam nie trzymało się kupy. To zaskakiwało, ponieważ pierwsze dwa sezony, a zwłaszcza drugi, trzymały naprawdę dobry poziom mimo pewnych potknięć i nieścisłości. Owszem, nie była to pierwsza liga, ale przygody Olivera Queena stały na naprawdę niezłym poziomie. Piąty sezon zmienił spojrzenie na ten serial. Co prawda nie był on wybitny, ale zmazał plamę wstydu po dwóch poprzednich. Niemniej nie jest to wybitna produkcja, natomiast dobrze się to ogląda o ile przymknie się oko na słabą realizację scen walk, niektóre wątki i dialogi.
fot. materiały prasowe

8. Legends of Tommorow
Dobra, tak wysokie miejsce tego akurat serialu może dziwić. Prawdą jest, że pierwszy sezon był wszystkim co najgorsze w telewizji – fatalna fabuła, efekty specjalne lepsze robiono w latach 80-tych i ta gra aktorska... drętwa aż łamało w kościach. Niemniej drugi sezon był swego rodzaju majstersztykiem. Serial przestał udawać coś, czym nie jest. To już nie była nadęta historia kilku miernej jakości superbohaterów, którzy podróżując w czasie naprawiają aberracje czasowe wywołane przez swojego wroga. Serial nabrał lekkości wykorzystując możliwości fabularne, jakie dają wspomniane podróże w czasie.
Epizod z młodym Georgem Lucasem był tego najlepszym przykładem – lekki, zabawny i na swój sposób bardzo wciągający. Smaczku serialowi dodał główny przeciwnik, którego widzowie mogli poznać w serialu The Flash – czyli Eobard Thawne/Reverse Flash. Jak na ironię, widzowie bardziej pokochali tych złych, niż pozytywnych bohaterów, co zdarza się w tego typu serialach naprawdę rzadko. Słowem końcowym to lekka i przyjemna rozrywka, która co prawda czasem mierzi głupotą, ale zdecydowanie jesteśmy w stanie na to przymknąć oko.
fot. materiały prasowe