
MIEJSCE 10: "Labirynt świadomości" (reż. Konrad Niewolski)
Konrad Niewolski, dawniej nadzieja polskiej reżyserii i autor kultowej "Symetrii", przez lata nie potrafił nakręcić nowego filmu. Próbował zrobić "Job 2" - nie udało się, próbował i chyba wciąż próbuje nakręcić "Symetrię 2" - nie udało się i jak gdyby nigdy nic pojawiła się informacja, że nakręcił jednak coś nakręcił: tajemniczy "Labirynt świadomości". Mało kto ten film widział, bo pojawił się w bardzo ograniczonej dystrybucji.
Matko, czego tutaj nie ma! Jest dziennikarka prowadząca śledztwo w sprawie samobójstw, są tajne organizacje skupujące krew miesięczną (!) i naziści. Tak, właśnie... Co najciekawsze, to się nawet da oglądać, przez ekran przewijają się miejscami świetni aktorzy, jak chociażby Zbigniew Waleryś czy Mariusz Jakus. Szkoda tylko, że w większości cały film wygląda jak jakaś parodia. I nawet potrafiłby się bronić w takiej konwencji, ale Niewolski całą historię opowiada nam na serio. Niestety... Szkoda, ale na "Symetrię 2" i tak czekam oraz trzymam kciuki.

MIEJSCE NR 9: "Wszystko albo nic" (reż. Marta Ferencová)
To niejako pozycja ostrzeżenie, gdyż czesko-słowacko-polska produkcja pewnie nie znalazłaby się w tym rankingu, gdyby nie wersja, jaką zgotowano polskim widzom. Polski dubbing jest nie tyle fatalny, co katastrofalny. I jeszcze żarciki językowe, typu coś tam, coś tam w Radomiu, mające sugerować, że akcja filmu dzieje się w Polsce. Dlatego również spolszczono polskie imiona, a niektóre sceny zrealizowano specjalnie na potrzeby polskiego rynku.
Pod względem scenariusza film jest nawet nie naiwny, co przykry. Przesłanie, jakie płynie z filmu, to - kobieto, gdy masz dzieci, to nie patrz na uczucia, tylko weź pierwszego lepszego, który zrobi ci śniadanie, bo kretyn cię bezgranicznie kocha. A ty może kiedyś też się w nim zakochasz. No cóż... Jedyną zaletą "Wszystko albo nic" jest przepiękna Tatiana Pauhofová.

MIEJSCE NR 8: "Szatan kazał tańczyć" (reż. Katarzyna Rosłaniec)
„Szatan kazał tańczyć” określano filmem kontrowersyjnym, ale jeżeli ta kontrowersja polega na tym, że oglądamy rozebraną młodą dziewczynę, to nie mam pytań. Niestety, ale chociaż film chciałby opowiadać o czymś ważnym, to finalnie otrzymujemy nudną produkcję o niczym, gdzie zabrakło scenariusza i jakiegokolwiek oryginalnego pomysłu. Szkoda, że pod płaszczykiem głębokiego, artystycznego filmu dostaliśmy grafomanię, czego najlepszym dowodem niech będą fragmenty powieści głównej bohaterki, które są czytane z offu, w przerwach pomiędzy kolejnymi sekwencjami, przez samą Katarzynę Rosłaniec. Kurtyna.
"Szatan kazał tańczyć". Seks, masturbacja i filtry z InstagramaZobacz więcej

MIEJSCE NR 7: "Amok" (reż. Kasia Adamik)
Największymi bolączkami „Amoku” są scenariusz i reżyseria. W tym skrypcie nic interesującego nie ma; historia mająca być pasjonującym pojedynkiem inteligentnego pisarza i policjanta osiłka nawet nie zdążyła się rozwinąć, a już została unicestwiona przez Adamik. Autorka zamiast skupić się na stworzeniu pełnokrwistego kryminału woli próbować uciekać w głąb umysłu głównego bohatera i serwuje widzom projekcje jego wyobraźni, co jest po prostu tanim i pretensjonalnym zabiegiem. Zresztą sztuczności tutaj wiele.
„Amok” zawodzi niemal pod każdym względem. Produkcja, która miała szansę stać się jednym z najlepszych polskich tytułów tego roku, jest nieprzemyślana, zmanierowana, koślawa, nudna i zrealizowana bez pomysłu. Zmarnowany potencjał. Ech, a miało być tak pięknie…