
MIEJSCE NR 2: "Botoks" (reż. Patryk Vega)
To mógł być ważny i potrzebny film, naprawdę. Polskie kino jeszcze nie przerobiło tematu aborcji, in vitro, radzenia sobie z bezpłodnością czy kwestii zmiany płci. Tyle że „Botoks” też tego nie robi, chociaż zapewne chciał mieć taki ambicje. Zamiast tego autor sprowadza ważne rzeczy do banału, finalnie je obśmiewa oraz trywializuje, równając z ziemią i robiąc sobie z nich drwiny. Tutaj o życiowych dramatach rozmawia się w autobusie, rzucając sloganami i wyświechtanymi hasłami, co wyłącznie śmieszy. Ależ zabawne, katolik, a "przyszył" sobie „pindola”, o jaka beka, o jak śmiesznie, o pan w rzędzie za mną gładzi wąs i mówi soczyste „dobre”, mocno akcentując literę „r”. Przykre.
„Botoks” to filmowy tabloid, który ludzie kupią, wszak dla wielu LEKARZE TO MORDERCY SOM, PANIE HURR HURR HURR, A HALINA TO BY ŻYŁA GDYBY NIE POJSZŁA DO SZPITALA. A do tego gdzieś tam w tle znajdują się jeszcze uchodźcy, seks z psem, koncerny farmaceutyczne potężniejsze niż mafia oraz nawrócenie po przeprowadzeniu ponad 700 aborcji. Ot, taki dziennik telewizyjny w pigułce, gdzie propaganda i nagromadzenie ludzkich dramatów na minutę emisji musi być odpowiednie. Rozumiem założenie Vegi, chciał wywołać swoim filmem ogólnopolską dyskusję na temat służby zdrowia, ale nie zrobi tego za pomocą obrazu, który jest tak bardzo przerysowany i nie da się go traktować poważnie.
„Botoks” to nudny, zmontowany z losowych scen i źle napisany film, który jest niepotrzebny, szkodliwy i nie ma pojęcia, czy chce być dramatem czy komedią, więc staje się komedią dresiarską. Prawdziwe oblicze służby zdrowia? Litości, nie żartujmy. Zdecydowanie najgorszy film Patryka Vegi od czasu „Służb specjalnych” i ostatnich „Pitbulli”, które może i miały swoje słabości, ale też legitymowały się charakterem. Tutaj tego charakteru nie ma.
"Botoks". Ponad 700 aborcji, seks z psem i dwie godziny nudyZobacz więcej

MIEJSCE NR 1: "Na układy nie ma rady" (reż. Christoph Rurka)
„Na układy nie ma rady” wygląda jak rozciągnięty do pełnego metrażu odcinek „Świata według Kiepskich”. To ten sam typ kretyńskiego humoru, gdzie szermierka na żarty kończy się stwierdzeniem „sam pan jesteś menda i łapówkarz”. Tutaj absolutnie nic nie śmieszy, a żaden z gagów napisanych przez Piotra Czaję, czyli scenarzystę „Kac Wawy”, nie jest trafiony. Więcej, wszystko wskazuje na to, że autor skryptu uznał za szczyt swojego poczucia humoru heheszki z gwałtów, od których przecież można by się ubezpieczyć, bo seksowne żony wodzą na pokuszenie potencjalnych gwałcicieli i „masturbatorów”, że tak zacytuję jednego z bohaterów.
Film nie broni się z żadnej strony. Być może, gdyby to była amatorska produkcja, to mógłbym spojrzeć na nią w trochę łagodniejszy sposób, ale w przypadku, gdy twórcy próbują wyciągnąć pieniądze z naszych portfeli, sprzedając nam produkt będący podróbką komedii, to nie mogę mieć litości.
Jeżeli autorzy nie mają wstydu wpuszczając do kin chłam, który nie śmieszy, nudzi aż przez 100 minut oraz wygląda tandetniej i gorzej niż inscenizacje z programu „997”, to nie ma dla nich żadnej taryfy ulgowej. Film opowiada o tym, aby być rzetelnym i nie robić fuszerki. Szkoda, że twórcy nie posłuchali samych siebie.
"Na układy nie ma rady". Tandeta, heheszki z gwałtów i powrót Michała MilowiczaZobacz więcej
![Najgorsze polskie filmy 2017. Największe rozczarowania ubiegłego roku w polskim kinie. Sprawdźcie nasze TOP10! [RANKING]](https://d-art.ppstatic.pl/kadry/art-art/5e/7f/23485115_778636705_xlarge.jpg)