
Bardzo wiele osób ostrzegało mnie, że taka rola zbyt wiąże aktora z określoną postacią, że odcina go od innych propozycji – mówił Stroiński.- To są problemy aktorów, którzy mogą mówić o kłopotach bogactwa. Ja nie otrzymuje takich ilości propozycji filmowych i nie miałem zbyt wiele do stracenia. Zainteresowała mnie postać. Istniała szansa zbudowania jej. I chciałem z tego skorzystać.

Zyskał ogromną popularność. 53-letni Dariusz Kuczyński, mechanik samochodowy z Łodzi, opowiada, że „Daleko od szosy” to jego ulubiony serial. Pamięta, że kiedyś ze szkołą, chyba już w technikum, poszedł do Teatru im. Jaracza. Nie pamięta tytułu spektaklu tylko to, że grał w nim Krzysztof Stoiński.
Gdy pojawił się na scenie to cała widownia skandowała: Leszek, Leszek! - wspomina Darek.

W 1978 roku, a więc dwa lata po premierze „Daleko od szosy” ,Krzysztof Stroiński wyjechał z Łodzi. Od tej pory można go oglądać na deskach warszawskich teatrów. Dziś jest nie tylko jednym z najpopularniejszych, ale też najlepszych polskich aktorów. Choć bardzo rzadko udziela wywiadów i nie pokazuje się na tak zwanych salonach. Zagrał główne role w takich filmach jak choćby „Rysa” czy „Lęk wysokości”. Był czas kiedy trochę miał dość roli Leszka Góreckiego. Dziś podchodzi do niej z dystansem.

Nie pomogła, a przeszkodziła – mówi w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej”. - Odbiór był dwuznaczny. Wtedy seriali robiło się niewiele, więc ten gatunek nadawał się do krytykowania, zwłaszcza jeżeli dotyczył sytuacji robotniczo-chłopskiej, niewygodnych społecznych aspiracji i krzewienia optymizmu. To paradoksalnie okazało się siłą serialu. Ludzie czekali na kolejne odcinki, a i dotąd bywa powtarzany w telewizji. Zyskałem sympatię i rozpoznawalność, ale straciłem kontakt z filmem i miałem długą przerwę. Wróciłem filmem Macieja Dejczera „300 mil do nieba” pod koniec lat 80-tych. Widzowie z tamtych lat starzeją się razem ze mną i rozpoznają mimo zmiany aparycji. To przecież miłe.