"Ania, nie Anna". Zupełnie inna bajka [RECENZJA]

Adriana Słowik
Adriana Słowik
fot. materiały prasowe Netflix
fot. materiały prasowe Netflix
"Ania, nie Anna" to kolejna ekranizacja uwielbianej przez czytelników serii powieści autorstwa Lucy Maud Montgomery, zrealizowana tym razem przez Netfix i stację CBC. Jak oceniamy nowe przygody Ani Shirley? Odgrzewany kotlet czy powiew świeżości? Sprawdźcie!

Kto z nas nie zna rudowłosej, egzaltowanej dziewczynki? "Ania z Zielonego Wzgórza" została przecież zinterpretowana wiele razy i chyba każdy choć raz w swoim życiu miał okazję zetknąć się z jej historią na ekranie - były już przecież miniseriale, filmy animowane, nieme, kolorowe, czarno-białe, a nawet anime. W 1985 roku powstała pierwsza i chyba najsłynniejsza filmowa adaptacja powieści Lucy Maud Montgomery. W roli głównej mogliśmy oglądać wtedy Megan Follows. O rudowłosej dziewczynce powstało ponad 15 filmowych i telewizyjnych adaptacji, z czego najważniejsze to chyba właśnie te Kevina Sullivana.

Teraz do tego grona dołącza Netflix, który przy współpracy z kanadyjską stacją CBC zrealizował serial pt. "Ania, nie Anna" i wszystko wskazuje na to, że będzie to zupełnie inna bajka. Nie da się przecież ukryć, że dotychczasowe adaptacje "Ani" to klasyki kina familijnego, z naciskiem na familijnego - ciepłe i dość ckliwe w swoim przekazie. Netflix wychodzi temu naprzeciw i serwuje widzom dość ponurą wersję historii. Akcja serialu "Ania, nie Anna" rozgrywa się pod koniec XIX wieku na Wyspie Księcia Edwarda. W 1. odcinku poznajemy główną bohaterkę, która po traumatycznych przeżyciach w domu pani Hammond, udaje się na Zielone Wzgórze zamieszkiwane przez Marylę i Mateusza Cuthbertów. Już tutaj łatwo zauważyć, że nowość Netfliksa dość oszczędnie czerpie z romantycznego eskapizmu Montgomery, powielanego w kolejnych adaptacjach, żeby jednak była jasność, Ania to wciąż rezolutna, bardzo gadatliwa i pełna uroku dziewczyna, ale z dość mocno zaakcentowaną przeszłością. Początek serialu "Ania, nie Anna" jest wiernym odzwierciedleniem książki: przyjazd na Zielone Wzgórze, rozczarowanie Maryli, która oczekiwała chłopca, próba wyjaśnienia tej pomyłki w trakcie, w której Ania przedstawia opiekunce swoją historię, a w końcu powrót na Zielone Wzgórze i przygarnięcie dziewczynki na okres próbny. Warto dodać, że 1. odcinek trwa prawie 90 minut i odnosi się do pierwszych 10. rozdziałów książki.

Dlaczego właściwie należy klękać do modlitwy? Gdybym ja szczerze pragnęła się pomodlić, wiem, co bym uczyniła. Poszłabym sama, samiutka na wielką, piękną łąkę albo jeszcze lepiej do dużego, ciemnego lasu i patrzałabym na obłoki, het, w górę, w te cudne, bezgraniczne niebiosa. Wtedy po prostu odczuwałabym modlitwę...

Jak widzicie, nowa Ania to wciąż bujająca w obłokach i posiadająca ogromny zasób słów dziewczynka, ale mam z nią jeden problem. Dlaczego jest taka niegrzeczna? Jest taka scena, w której atakuje Bogu ducha winnego chłopca tylko dlatego, że wydaje się jej, że może zagrozić jej pozycji w domu Cuthbertów i tym samym przyczynić się do odesłania jej do sierocińca. Rudowłosą dość mocno targają emocje, z każdą chwilą kolejne tajemnice z przeszłości wychodzą na jaw, uwydatniając jej demony przeszłości. Jestem bardzo ciekawa, jak ta historia się rozwinie i jak bardzo uwspółcześniono w niej główną bohaterkę. Biorąc pod uwagę sposób, w jaki twórcy uwydatnili mroczną przeszłość dziewczynki, jej występki są jak na razie w pewien sposób uzasadnione.

W najnowszej ekranizacji kultowej powieści, na uwagę zasługuje przede wszystkim odtwórczyni głównej roli - Amybeth McNulty, która wydaje się właściwą osobą na tym miejscu. Dla mnie Megan Follows stworzyła postać doskonałą wizualnie, a przecież książkowa Ania taka nie była. McNulty nie jest idealna. To młoda aktorka o bardzo specyficznej urodzie - odstające uszy, bardzo blada skóra, mnóstwo piegów. Jak dla mnie lepiej wpisuje się więc w postać stworzoną przez Lucy Maud Montgomery. Do reszty obsady również nie można się przyczepić. Odtwórcy ról Maryli i Mateusza wypadają rewelacyjnie, podobnie jak bezpośrednia Małgorzata Linde, którą również poznajemy w pierwszym odcinku "Ani". Realizacyjnie serial to naprawdę stylowa opowieść, pełna zachwycających (o tak, to wciąż ulubione słowo rudej Ani) plenerów i interesujących ujęć. Klimat serialu podbija delikatna muzyka, sprawnie wpleciona w poszczególne sceny, a także zabawa kolorem, który wpływa na odbiór poszczególnych scen. Mroczne retrospekcje prezentowane są w ciemnoniebieskiej kolorystyce, z kolei przyjazd Ani i jej pobyt w domu Cuthbertów to już żółte, bardzo jasne tonacje, wprowadzające widza w bajkowy klimat opowieści. Świetnie się na to patrzy, po prostu chce się to dalej oglądać.

Nie wiem, czy "Ania, nie Anna" skradnie serca fanów ekranizacji z Megan Follows w roli głównej. Netflix proponuje bowiem dość mocno uwspółcześnioną historię rudowłosej dziewczynki, mroczną, ale i realizacyjnie stylową. Na pewno nie jest to coś, do czego byli przyzwyczajeni fani tej serii, ale z pewnością coś, co może trafić do dzisiejszych nastolatków. Powrót ponad stuletniej powieści na ekrany uważam jednak za udany. Oby takich więcej.

Nasz ocena: 8/10

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn