Szok, jaki wywołały pierwsze „Gwiezdne wojny: część IV – Nowa nadzieja” (taki jest pełny tytuł filmu, który w Polsce znany jest jako „Gwiezdne wojny”) w 1977 roku, trudno porównać z czymkolwiek – może z wprowadzeniem dźwięku do kina.
Przesada? Chyba jednak nie: wpływ, jaki ta produkcja miała na całą kinematografię, jest trudny do przecenienia. Po raz pierwszy efekty specjalne nie tylko całkowicie zdominowały film, ale zarazem były tak naturalne i przekonujące. Widz właściwie przyjmował film jako normalną historię. Tym bardziej, że sposób opowiadania historii był w prostej linii nawiązaniem do bajki z elementami… westernu. Tu nie było miejsca na psychologiczne rozważania (te pojawią się w „Imperium kontratakuje”). Wszystko było jasne i proste: już na pierwszy rzut oka wiadomo, kto był dobry (ubrany na biało), a kto zły (czarny strój).
Ten sposób opowiadania historii, który został nazwany Kinem Nowej Przygody, błyskawicznie zdobył miliardy wielbicieli na całym świecie. A Luke Skywalker (jego imię też jest symbolem i oznacza Szczęśliwego Gwiezdnego Wędrowca), stał się idolem dzieci i młodzieży. I rozpoczął długą listę podobnych bohaterów, wśród których znaleźli się m.in. Indiana Jones i Lara Croft.
