
„La Palisiada” na EnergaCAMERIMAGE 2024
Sprawdźcie recenzję ukraińskiego kandydata do Oscara 2025.

„La Palisiada” na EnergaCAMERIMAGE 2024
Chociaż język ukraiński jest coraz powszechniejszy na polskich ulicach, to ukraińskie kino dla polskich widzów wciąż jest kinematografią wręcz egzotyczną. Ukraińskie filmy praktycznie nie trafiają do kin, a i na festiwalach - jeżeli się pojawiają - ostatnio są dobierane według wojennej tematyki. Ciut inaczej było na EnergaCAMERIMAGE 2024, gdzie zaprezentowano ukraińskiego kandydata do Oscara 2025 - film pt. „La Palisiada”. Sprawdźcie recenzję.

„La Palisiada” na EnergaCAMERIMAGE 2024
Philip Sotnychenko urodził się w 1989 roku w Kijowie i „La Palisiada” jest jego pełnometrażowym reżyserskim debiutem. Wcześniej młody reżyser miał na swoim koncie kilka krótkometrażowych produkcji. Patrząc na „La Palisiadę”, widać, że ten chłopak wychował się w latach 90. XX wieku, bo czerpie z lat swojego dzieciństwa garściami. Stylizowana na nagraną na starym VHSie „La Palisiada” to mocna opowieść o czasach, w których krew dosłownie zalewała podłogi, a ból i stratę łagodziły kolejne litry wódki. Zachlać, żeby zapomnieć. Zachlać, żeby się odciąć.

„La Palisiada” na EnergaCAMERIMAGE 2024
Jest rok 1996, panującym prezydentem jest Leonid Kuczma, a Rosjanie kończą masakrę w Czeczeni, gdy jeszcze nikt się nie spodziewał, że kilka lat później wojna będzie jeszcze bardziej krwawa. W tej rzeczywistości żyje dwóch przyjaciół - policjant i psychiatra sądowy, którzy badają sprawę morderstwa swojego dawnego druha. To obraz postsowieckiej codzienności, w której właściwie każdy jest skazany na porażkę. Nad filmem unosi się duch mistrza rosyjskiego kina, Aleksieja Bałabanowa, który pod względem ekranowego pesymizmu i bezwzględności nie miał sobie równych.