"POSKROMIENIE ZŁOŚNICY" NETFLIX - RECENZJA
"Poskromienie złośnicy" to komedia romantyczna opowiadająca o młodej naukowczyni (Magdalena Lamparska), która zmuszona jest wrócić do rodzinnego Zakopanego, co mocno komplikuje życie niektórym członkom jej rodziny. Wszak krnąbrna siostra lubi się wtrącać, przez co pewien interes może nie dojść do skutku. Co zrobić w takiej sytuacji? Wiadomo, baba bez bol... Oczywiście, znaleźć jej faceta! Jak dobrze, że na miejscu - zupełnie przypadkowo - pojawia się przystojny leser i mitoman (Mikołaj Roznerski) z Warszawy, który jest przekonany o własnej wyjątkowości. Czy zdobędzie serce pięknej góralki? No, kochani, sami wiecie, co oglądacie, więc nie będę zadawać pytań retorycznych.
Już sam tytuł filmu sugeruje inspirację jedną z najsłynniejszych komedii Williama Szekspira. Niestety, nawet klasyka nie gwarantuje sukcesu, a scenariusz autorstwa Hanny Węsierskiej i Wojciecha Saramonowicza nie oferuje absolutnie niczego interesującego. Więcej, można wręcz odnieść wrażenie, że sam punkt wyjścia skryptu... zwyczajnie nie ma sensu. Miejsc, w których scenariusz nie ma wiele wspólnego z logiką, jest tutaj zresztą więcej.
Za reżyserię "Poskromienia złośnicy" odpowiada Anna Wieczur, która ostatnio ma bardzo pracowity czas; do kin (i już na Netflix) wszedł jej "Koniec świata, czyli kogel-mogel 4", a do tego trwają prace nad kolejnym filmem - "Uwierz w Mikołaja". O ile nowy "Kogel mogel" był całkiem udanym przedsięwzięciem, to niestety o "Poskromieniu złośnicy" tego nie da się powiedzieć. Całość wygląda jak budżetowa, telewizyjna produkcja, o której zapomina się natychmiast po seansie.
I to w zasadzie jest największy problem "Poskromienia złośnicy" - bylejakość. To do bólu nijaki film, który nie ma czym przyciągnąć widza przed ekran. Lamparska i Roznerski grają na autopilocie, a Cyrwus i Sapryk próbują być zabawni, co niestety nie zawsze wychodzi, ale to nie ich wina, że aż tak przerysowano ich bohaterów. Właściwie tylko Sławomir Zapała - narzekający na... góralskie disco polo - potrafi śmieszyć choćby przez ułamek sekundy. Cała reszta, niestety, jest sztywna jak aktorstwo boksera Mariusza Wacha. Z całym szacunkiem do jego osiągnięć w ringu.
"Poskromienie złośnicy" wchodzi na Netflix praktycznie bez żadnej promocji, co w żadnym wypadku mnie nie dziwi. Niestety, widzowie nie znajdą na ekranie niczego godnego uwagi, a zamiast tego obejrzą prawie dwie godziny nudy. Szkoda, że się nie udało.
Ocena: 3/10
Sprawdź program tv na stronie Telemagazyn.pl
