"ANIA" - RECENZJA
"Ania" to kolejna wspólna produkcja duetu Michał Bandurski i Krystian Kuczkowski, którzy pod egidą TVP zrealizowali już dokumenty na temat Krzysztofa Krawczyka i Maryli Rodowicz. Tamte produkcje zadebiutowały bezpośrednio w telewizji, natomiast "Anię" postanowiono wypuścić do kin. I dobrze, bo frekwencja na pokazach może być naprawdę wysoka.
Pod względem konstrukcji "Ania" jest bardzo podobna do poprzednich dzieł twórców, którzy na tym polu nie eksperymentują, tylko stawiają na klasyczne rozwiązania. Nie każdemu może się spodobać idea prezentacji archiwalnych nagrań i "gadających głów", ale mam wrażenie, że w przypadku historii Anny Przybylskiej było to optymalne rozwiązanie. Nie oczekujcie jednak, że "Ania" pochyli się nad fenomen Anny Przybylskiej i podejmie się analizy tego wręcz popkulturowego zjawiska, jakim była popularność odtwórczyni roli Marylki Baki ze "Złotopolskich". Ten temat zostaje jedynie szturchnięty, a sama "Ania" właściwie jest laurką na cześć nieodżałowanej aktorki i swoistym przypomnieniem jej kariery. I nie ma w tym niczego złego.
To, co w "Ani" najlepsze, tak naprawdę było... nie do końca zależne od twórców. Najbardziej atrakcyjne dla widza są prywatne nagrania Jarosława Bieniuka, partnera Ani Przybylskiej, który lata temu kupił kamerę, uwielbiał nowe technologie i pomimo początkowych oporów Przybylskiej, po prostu dokumentował wspólne życie; codzienność, wakacje, święta, kolejne porody. Oczywiście, nie wszystkie nagrania trafiły do filmu, wiele z nich rodzina zachowała wyłącznie dla siebie, ale to co widzimy na ekranie składa się na obraz kobiety z krwi i kości, normalnej dziewczyny, która gdzieś przez przypadek została gwiazdą telewizji i kina. Mimo, że była rozpoznawalna, dla rodzina była gotowa poświęcić wręcz całą swoją karierę. Trzeba było zamieszać w Turcji, bo akurat Jarosław Bieniuk dostał tam kontrakt - nie ma problemu, robimy to, na zdjęcia do "Złotopolskich" da się dolecieć. Właśnie taka była Ania - spontaniczna, często nieprzewidywalna, ale przede wszystkim uśmiechnięta i ciesząca się każdą chwilą. Wzruszający jest moment, gdy Przybylska wyznaje, że pobyt w Turcji był dla niej wręcz wymarzony, bo była tam anonimowa. Tam nikt nie patrzył na nią przez pryzmat okładek gazet i telewizyjnego ekranu - była po prostu "żoną" i matką.