"GRAY MAN" - RECENZJA
"Gray Man" to projekt, w który włożono gruby pieniądz. Do realizacji Netfix zaangażował cenionych braci Russo, zatrudniono głośne aktorskie nazwiska i liczono, że będzie hit. Co prawda film podbija netfliksową topkę, ale przy takiej promocji nie ma co się dziwić, chociaż ptaszki ćwierkają, że zainteresowanie produkcją i tak jest mniejsze niż to, na jakie liczono. Szkoda, że w tym wszystkim zapomniano o najważniejszym - ciekawej i wciągającej historii.
Największym problemem filmu "Gray Man" jest fakt, że ten obraz niczym się nie wyróżnia. To wszystko już było. Widać, że twórcy mocno zapatrzyli się na ostatnie części "Szybkich i wściekłych", serię o Jasonie Bournie czy wreszcie "Mission: Impossible" oraz kolejne części przygód Jamesa Bonda, bo to wszystko próbowali upchnąć w swoim filmie. I tutaj jest pies pogrzebany, bowiem "Gray Man" wygląda bardziej jak tania podróbka bądź parodia wyżej wymienionych filmów. Nie wystarczy skakać po całym świecie, żeby zrobić dobry film. W ten sposób można jedynie ekipie filmowej fundnąć wycieczkę dookoła świata.
Akcja rozpędza się już od pierwszych chwil i ma ogromny problem, żeby zwolnić w finale. Niby ciągle coś się dzieje; są pościgi, strzelaniny, mordobicie i walki na noże, jednak to wszystko wypada bardzo pusto i blado, sprawiając, że najciekawszym aspektem filmu są... efektowne ujęcia z drona, które rzeczywiście na moment potrafią przykuć uwagę widzów. Ewidentnie zlekceważono scenariusz, który w tym przypadku jest składanką chyba największych klisz kina akcji, gdzie twórcy ani przez moment nie próbują się nimi zabawić, tylko brną w oczywiste oczywistości. Trochę to wygląda tak, jakby scenariusz był dla nich pretekstem do rozpoczęcia produkcji, a dalej... jakoś to będzie.
W tym wszystkim nie wyróżniają się też aktorzy. Najciekawszy okazuje się Ryan Gosling, który i pożartuje, i mordę obije, rzucając przy okazji jakąś anegdotką, co sprawia, że tworzy jedyną ludzką postać na ekranie. Gorzej wypada Ana de Armas, która tutaj za wiele do grania nie ma i widać, że twórcy w kontekście tej produkcji postrzegają ją jedynie jako ładną buzię na ekranie. Jednak zdecydowanie najgorszy jest Chris Evans, który wywraca się na cienkiej granicy kiczu o własnego wąsa, sprawiając, że jego bohater jest karykaturą.
"Gray Man" to jeden z tych filmów, o których zapomina się zaraz po seansie. Dziwię się, że Netflix dalej brnie w tej tytuł i planuje stworzenie całego uniwersum. Jeżeli kolejne części będą tak nijakie i przezroczyste jak ta, to obawiam się, że inwestycja może się nie zwrócić. Dorzućcie do tego realizacyjne niechlujstwo, które jest doskonale widoczne w scenach z wykorzystaniem słabych efektów specjalnych, oraz pozbawiony logiki scenariusz - tak wygląda wysokobudżetowe kino według Netflix. Był tutaj potencjał na dużo więcej.
Ocena: 4/10
Krzysztof Połaski
[email protected]
Recenzja została pierwotnie opublikowana 30 lipca 2022 roku.
