
6. „Body/Ciało” (reż. Małgorzata Szumowska)
Cyniczny prokurator (Janusz Gajos) i jego cierpiąca na anoreksję córka (Justyna Suwała) próbują, każde na swój sposób, odnaleźć się po tragicznej śmierci najbliższej osoby. Gdy pewnego dnia terapeutka dziewczyny – Anna (Maja Ostaszewska) oznajmi im, że zmarła skontaktowała się z nią z zaświatów i ma dla nich wiadomość, będą zmuszeni zweryfikować swoje poglądy na życie i na śmierć.
Chociaż Małgorzata Szumowska porusza bardzo trudne tematy, to chyba po raz pierwszy udało się jej zrobić tak lekki film. O ile w ostatnich dziełach reżyserki zawsze coś nie grało, pojawiała się zbędna łopatologia, to w przypadku „Body/Ciało” wszystko sprawia wrażenie idealnie wyważonego. To także niezwykle uniwersalny obraz o przeżywaniu żałoby, co doskonale podkreślają zagraniczne nagrody. Aż szkoda, że właśnie ten tytuł nie walczył o nominację do Oscara, ale cóż, producenci podobno sami tego nie chcieli.
„Body/Ciało”, poza wciągającą i przejmującą historią, to także pokaz świetnego aktorstwa. Maja Ostaszewska przeszła olbrzymią metamorfozę, Janusz Gajos jak zwykle nie zawiódł, ale największym odkryciem okazała się amatorka i debiutantka – Justyna Suwała. Bardzo dobre kino. Proszę o więcej.

5. „Córki dancingu”: (reż. Agnieszka Smoczyńska)
Dwie nastolatki – Złota (Michalina Olszańska) i Srebrna (Marta Mazurek) – lądują w środku tętniącego muzyką, mieniącego się światłami neonów i cekinów świata warszawskich dancingów lat 80. Nie są to jednak zwyczajne dziewczyny, tylko syreny, które próbują poznać i zrozumieć, czym jest bycie kobietą w otaczającej je rzeczywistości. Dołączają do muzyków zespołu Figi i Daktyle, z dnia na dzień stając się sensacją nocnego życia stolicy. Pochłonięte przez miłość i rodzące się namiętności, na chwilę zapominają o swojej prawdziwej naturze. Ale wystarczy jedno złamane serce, by sytuacja wymknęła się spod kontroli.
Krwiożercze syreny w filmie będącym mieszanką horroru, komedii, romansu i filmu muzycznego? Po prostu WOW! To tak wysoki odlot, że nikogo nie powinien dziwić fakt, że ludzie wychodzą z kina w środku seansu, a potem wylewają na różnych forach wiadra pomyj. Cóż, prawdopodobnie spodziewali się czegoś innego – wesołego filmu z fajnymi piosenkami, a dostali przejmujący, przerażający oraz pełen odrażających scen gorzki obraz dojrzewania. To jednak nic nie ujmuje filmowi Smoczyńskiej, który jest zabawny, przepełniony ironią, świetnie zagrany (Andrzej Konopka, Michalina Olszańska, Marta Mazurek, Magdalena Cielecka - chapeau bas!), fenomenalnie sfilmowany. Do tego całość prezentuje się niemal perfekcyjnie ze strony scenograficznej oraz muzycznej. Idźmy tą drogą.
CZYTAJ TAKŻE:
["Córki dancingu". Triumf wyobraźni i kroplówka z gorzały [RECENZJA]]("Córki dancingu". Triumf wyobraźni i kroplówka z gorzały [RECENZJA])

4. „Czerwony pająk” (reż. Marcin Koszałka)
Karol (Filip Pławiak) jest zwyczajnym nastolatkiem. Pochodzi z dobrego domu, odnosi sukcesy w sporcie, zakochuje się. Punktem zwrotnym w jego życiu jest moment, gdy przypadkiem zostaje świadkiem morderstwa. Kierowany ciekawością, zaczyna śledzić zabójcę. W ten sposób odkrywa „potrzebę“, której istnienia nie był świadomy lub nie miał odwagi, czy możliwości jej nazwać. Morderca okazuje się… weterynarzem (Adam Woronowicz). Karol wchodzi z nim w bardzo silną i emocjonalną relację mistrz – uczeń. Weterynarz staje się jego nauczycielem w sztuce zabijania. Jednak gdy nadejdzie dzień próby, student stanie przed niezwykle trudnym wyborem.
Ci, którzy doszukują się w „Czerwonym pająku” kina gatunkowego i (o zgrozo!) za wszelką cenę chcą zamknąć produkcję w sztywnych ramach jakiegoś gatunku, zwyczajnie błądzą. Koszałka nie chciał nakręcić ani thrillera, ani tym bardziej kryminału. To w pełni autorski film psychologiczny o naturze zła, o zakochiwaniu się w złu, narodzinach tego uczucia i tym, jak daleko można się posunąć, aby spełnić swoją fantazję. Koszałka chłodno podchodzi do tematu. Nie szuka przyczyn, po prostu obserwuje i rejestruje, gdyż psychika mordercy, jego życie wewnętrzne, jest niemożliwe do zdekodowania. Na próżno szukać tutaj epatowania przemocą czy seksem – sceny są przerywane w momentach, gdzie inni wręcz z dokładnością godną wojerystów kontynuowaliby zdjęcia.
Za sukcesem „Czerwonego pająka” stoją także wspaniałe kreacje aktorskie. Tu nie ma kiepskich ról. Dla Filipa Pławiaka jest to druga duża rola – po komediowym „Bilecie na księżyc” Jacka Bromskiego – i urodzony w 1989 roku aktor zachwyca. Za Adamem Woronowiczem stoi przerażająca zwykłość – z jednej strony to pozornie spokojny mężczyzna, a z drugiej szatan wcielony, który zamorduje bez mrugnięcia okiem, a następnie zetrze krew ze swoich okularów. Kolejna fantastyczna rola reprezentanta zespołu TR Warszawa.
CZYTAJ TAKŻE:
"Czerwony pająk". Tanatos flirtuje z Erosem [RECENZJA]

3. „Intruz” (reż. Magnus von Horn)
„Intruz” opowiada inspirowaną prawdziwymi wydarzeniami historię, która rozgrywa się na szwedzkiej prowincji. 17-letni John – pod wpływem ekstremalnych emocji – dopuszcza się zbrodni. Po odbyciu kary wraca w rodzinne strony i podejmuje próbę rozpoczęcia nowego życia. Szybko jednak zostaje skonfrontowany z przeszłością, o której chciałby zapomnieć.
„Intruz” Magnusa von Horna porusza tematy, które – wykształconemu w Polsce i mówiącemu bardzo dobrze po polsku – szwedzkiemu reżyserowi są doskonale znane, gdyż przepracowywał je tworząc etiudy „Echo” czy „Bez śniegu”, a także ich cząstkę można było znaleźć w obrazie Anny Kazejak pt. „Obietnica”, którego von Horn był współscenarzystą. Twórcę fascynuje zło, a właściwie zachodzący w człowieku proces, w wyniku którego zwykły chłopak jest w stanie odebrać drugiej osobie życie. Jak? Dlaczego? Jednak w tym filmie autor nie szuka odpowiedzi na te pytania, ale przygląda się czemuś znacznie trudniejszemu – jak lokalna społeczność poradzi sobie z teoretycznie zresocjalizowanym mordercą? Czy resocjalizacja w ogóle ma sens, jeżeli po odbyciu kary przestępca wraca do dokładnie tego samego środowiska.
Magnus von Horn niemal perfekcyjnie prowadzi tę historię. Nie odkrywa od razu wszystkich kart przed widzem i nieśpiesznie dozuje emocje. Ten film jest dokładnie taki, jak sceneria, w której się rozgrywa – jest przerażająco zimny. „Intruz” to inteligentne, pełne emocji oraz napięcia kino. Magnus, oby tak dalej.