
4. "Plac zabaw" (reż. Bartosz M. Kowalski)
"Plac zabaw" to film kontrowersyjny, niektórzy być może uznają go za zbyt tabloidowy, nastawiony na tanią sensację, ale nie o to chodziło reżyserowi. Takiego debiutu może pozazdrościć wielu, ale tak naprawdę dopiero drugi pełny metraż Kowalskiego pokaże, czy mamy do czynienia z pełnym reżyserem, czy z tak zwanym jednostrzałowcem.
"Plac zabaw" to bezkompromisowy film, o którym powinno być głośno. Finał obrazu budzi panikę, obrzydzenie i niesmak, ale powinien też stać się pretekstem do zastanowienia, co się dzieje z psychiką młodzieży pozostawionej samej sobie, żyjącej samopas, emocjonalnie oddalonej od rodziców. Czy w ogóle mają jakieś uczucia? Czy przeżywają emocje? Produkcja Bartosza M. Kowalskiego na te pytania nie odpowie, ale na szczęście nie musi. Każdy sam powinien wyciągnąć wnioski z tego niestety potrzebnego i aktualnego filmu. Bardzo dobry debiut. Oby dalej było jeszcze lepiej.

3. "Jestem mordercą" (reż. Maciej Pieprzyca)
Mirosław Haniszewski na taką rolę czekał całe swoje zawodowe życie. Ciężko wskazać złe strony "Jestem mordercą", to produkcja kompletna, doskonale zagrana, napisana i zrealizowana. Maciej Pieprzyca potwierdził, że jego poprzedni film "Chce się żyć" nie był wypadkiem przy pracy, więc zapiszcie sobie w swoich notatnikach, że Pieprzyca to obecnie jeden z najlepszych polskich reżyserów.
"Jestem mordercą" Macieja Pieprzycy to coś więcej niż kino gatunkowe. Autor nie chciał wyłącznie bawić się w narratora opowiadającego ciekawą historię, lecz zależało mu na czymś więcej, a mianowicie ukazaniu tych wydarzeń od kuchni, ze wszystkimi mechanizmami nimi sterującymi. To moralitet o przypadkowym poczęciu zła i jego dalszym rozwoju. Czy można później popatrzeć na siebie w lustrze? Czy w ogóle można patrzeć na inne twarze? Trzeba być człowiekiem, a nie ścierką – jak to kiedyś powiedział kapral Wiaderny, w pamiętnym "Krollu" Władysława Pasikowskiego. Maciej Pieprzyca na pewno z tym się zgadza.

2. "Ederly" (reż. Piotr Dumała)
"Ederly" to jedno z największych zaskoczeń roku 2016 w polskim kinie. Mały, skromny, czarno-biały film okazał się być wciągającą i frapującą opowieścią o... nas samych. To też świetna komedia, w której króluje abstrakcyjny humor.
Całość jest perfekcyjnie zagrana. Mariusz Bonaszewski doskonale został obsadzony w roli głównej, a gdy partnerują mu Piotr Skiba oraz Wiesław Cichy, to otrzymujemy mieszankę wybuchową. Jeżeli dodamy do tego (świetnego jak zawsze) Janusza Chabiora, Andrzeja Szeremetę oraz zabójczo seksowną Aleksandrę Popławską, to mamy do czynienia z obsadą doskonałą. Wisienką na torcie jest udział Aleksandry Górskiej, kradnącej dla siebie widowisko za każdym razem, gdy tylko kamera była na nią skierowana.
Nie wiem, czy wszyscy odnajdą się w świecie „Ederly”, ale film Piotra Dumały przepełniony jest urokiem. Fantastyczny, fascynujący i wizualnie przepiękny! Zakochałem się w tej piekielnie pomysłowej produkcji, potrafiącej zarówno rozbawić do łez, jak i zachęcić do myślenia oraz głębszego zastanowienia się nad własnym życiem. Bo to, jak je przeżyjemy zależy wyłącznie od nas, a nie tego, co oczekują inni.

1. "Wołyń" (reż. Wojciech Smarzowski)
Nie może być inaczej. "Wołyń" to nie tylko najważniejszy polski film 2016 roku, ale jednocześnie też jedna z najważniejszych produkcji ostatnich lat. Ten film po prostu trzeba obejrzeć, nawet jeżeli w trakcie seansu nie będziecie w stanie patrzeć na ekran. Mam wrażenie, że "Wołyń" jeszcze nie został odpowiednio doceniony, pominięcie go w najważniejszych werdyktach na festiwalu w Gdyni mówi samo za siebie, ale na szczęście tę niewygodną produkcję docenili widzowie, którzy licznie odwiedzali kina i do dzisiaj obejrzało go ponad 1 400 000 widzów.
"Wołyń" to najważniejszy polski film ostatnich lat. Na taką produkcję czekaliśmy bardzo długo, ale było warto, gdyż to kino najwyższej próby. Właśnie w taki sposób powinno się opowiadać o historii, to dzieło powstałe między podziałami, pokazujące do czego jest w stanie doprowadzić ksenofobia. Wyciszenie – chyba tylko tego pragnąłem po seansie. I dobrze, że mimo tematu filmu Smarzowski wciąż delikatnie mruga okiem do widza, nawiązując do swoich poprzednich dzieł. Wszak pieniądze szczęścia nie dają, ale trzeba je mieć. Takich smaczków jest dużo więcej.