"W LESIE DZIŚ NIE ZAŚNIE NIKT" - RECENZJA
Zadziwiająca jest reżyserka droga Bartosza M. Kowalskiego. Jeszcze w czasie studiów w paryskiej Ecole Internationale de Creation Audiovisuelle et de Realisation nakręcił krótkometrażowy horror "Jingle Bell Fever" (2010), który przyniósł mu kilka wyróżnień. Następnie z fabuły przeniósł się do dokumentu, gdzie najpierw dla HBO nakręcił świetną "Moją Wolę" (2012), a później "Niepowstrzymanych" (2015). Po doświadczeniach zebranych w dokumencie zabrał się za pełnometrażowy fabularny debiut, czyli głośny "Plac zabaw" (2016), który do dzisiaj wstrząsa oraz szokuje. Kowalski mocno zagrał na emocjach widzów, doprowadzając do tak skrajnych sytuacji, że ludzie nie tylko w finale filmu wychodzili z sal kinowych, ale wręcz krzyczeli, aby przerwać seans.
Gdy wszystkim wydawało się, że Bartosz M. Kowalski będzie dalej iść tą drogą, to młody reżyser postanowił powrócić do korzeni i najpierw dla platformy Showmax nakręcił krótkometrażowe "Zacisze", a następnie wziął się za pełnometrażowy slasher, czego efektem jest "W lesie dziś nie zaśnie nikt". Przed pokazem prasowym "W lesie dziś nie zaśnie nikt" Bartosz M. Kowalski pojawił się osobiście na sali kinowej (co w żadnym wypadku nie jest czymś powszechnym, bo twórcy nie przychodzą na takie wydarzenia) i zapowiedział seans słowami, iż film ten jest jego swoistym listem miłosnym do slasherów, na których się wychował. I właściwie nie musiał tego mówić, bo to czuje się naprawdę mocno już od pierwszych minut.

Fabuła "W lesie dziś nie zaśnie nikt" garściami czerpie od swoich amerykańskich braci, ale nie ma w tym nic złego. Na dobrą sprawę dostajemy coś na kształt wariacji na temat "Piątku 13-tego" po polsku, tyle, że dużo zabawniejszego. Absolutnie nic odkrywczego, ale morda się cieszy podczas seansu. Pamiętajmy, że to SLASHER, a nie poważny horror, który ma straszyć. Tutaj zwyczajnie ma lać się krew, a małolatki mają być szlachtowane. Tylko tyle i aż tyle. Polscy twórcy do tej pory unikali tego gatunku, a jeżeli już się porywali na slasher, to robili z niego parodię, jak chociażby Piotr Matwiejczyk w swojej trylogii "Piotrek Trzynastego". Bartosz M. Kowalski parodiować niczego nie zamierzał, ale jest świadomy gatunku, w jakim się porusza, więc podchodzi do niego z ogromną dozą ironii, co sprawdza się w stu procentach.
Dzięki temu ekranowe wydarzenia ogląda się naprawdę dobrze i chociaż wiadomo, że większość bohaterów będzie musiała zostać rozczłonkowana, to akcja trzyma w napięciu do samego końca. Bartosz M. Kowalski, Mirella Zaradkiewicz i Jan Kwieciński w scenariuszu zmiksowali ze sobą najlepsze cechy slasherów z polskością; oj nietrudno wyłapać pewne nawiązania do rzeczywistości, które w nowych kontekstach potrafią szalenie bawić. Strzałem w dziesiątkę jest obsada; Julia Wieniawa gra oszczędnie i dawkuje emocje, chociaż show i tak kradnie jej genialny Michał Lupa. Do tego pięknie szarżująca Wiktoria Gąsiewska oraz Adam Cywka, który już wyrósł na jednego z najciekawszych młodych polskich aktorów.
"W lesie dziś nie zaśnie nikt" to kawał dobrej roboty i dowód na to, że jeżeli za kamerą stanie twórca, który ma plan i wizję, to prawidłowe wykonanie pracy jest tylko formalnością. Fajniutkie, mięsiste, ironiczne, żartujące z samego siebie i swojego gatunku kino, które wywołuje również dreszczyk emocji. Jestem za i mam ogromną nadzieję, że kolejne małolaty zawitają znowu do tego lasu...
Ocena: 7/10
