"Wesele" [RECENZJA]. W jednej stodole mordowano Żydów, w drugiej ratowano. Najgorszy film Wojciecha Smarzowskiego?

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
Marcin Szpak / materiały prasowe Kino Świat
To mógł być wielki film. Gdy tylko Wojciech Smarzowski ogłosił, że zabiera się za produkcję, która przybliży stosunki polsko-żydowskie podczas II wojny światowej, chyba wszyscy zacierali ręce i czekali na efekt końcowy. Ten, niestety, jest rozczarowujący. Co jest nie tak z nowym "Weselem" Wojciecha Smarzowskiego? Oceniamy. Film prezentowany jest podczas 47. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.

"WESELE" - RECENZJA
Rok 2004. Polska kinematografia jest w głębokim kryzysie po przaśnych latach 90. XX wieku. Twórcy szukają swojej drogi, widzowie stawiają na zagraniczne tytuły i nagle pojawia się on - Wojciech Smarzowski, który swoim "Weselem" wyważył drzwi do polskiego kina. Co prawda to nie był jego debiut, ale właśnie "Wesele" sprawiło, że o Smarzowskim zaczęło się mówić. Nic dziwnego, reżyser postawił flachę na stole, włączył discopolowe rytmy i sprzedał widzom kilka prawd o nas samych. Postawił lustro, w którym mogliśmy wyraźnie przypatrzeć się naszym polskim, czerwonym od wódy, mordom. Zastaw się, a postaw się, maluczcy ludzie pragnący być panami na włościach i wszechobecne układy, gdzie wszystko da się załatwić odpowiednimi znajomościami oraz oczywiście grubą kopertą. Taka była Polska początku XXI wieku i niestety wątpię, że film stracił na aktualności.

Nowe "Wesele", poza tytułem, sceną, w której bohaterowie oglądają w telewizji Mariana Dziędziela poszukującego gotówki na weselu córki i jakimiś fabularnymi zarysami, ze starym nie ma wiele wspólnego. Dla Smarzowskiego tym razem ślub najmłodszej (i oczywiście ciężarnej) kobiety w rodzinie (Michalina Łabacz) jest jedynie pretekstem do tournée po wspomnieniach seniora rodu (nieodżałowany Ryszard Ronczewski), który przypomina sobie, że dawniej sam mocno kochał i chciał być kochany. Tyle tylko, że jego ukochana była Żydówką, a większość Żydów z jego miejscowości skończyła spalona przez Polaków w stodole, co w radosny nastrój wpędziło armię niemiecką.

Marcin Szpak / materiały prasowe Kino Świat

Wojciech Smarzowski stawia na dosłowność. Gdy mowa o Żydach płonących w stodole, to rzeczywiście widzimy to na ekranie. Obserwujemy, jak Niemcy podjudzają polską społeczność, która już wcześniej zresztą nie przepadała za swoimi żydowskimi sąsiadami. Ze wzajemnością; Smarzowski pokazuje, że goje dla Żydów byli głupcami, a żeby zaszkodzić Polakom, byli gotowi nawet współpracować z rosyjską armią. Problem w tym, że to wszystko sprawia wrażenie skrótowca, brakuje tutaj przenikliwości, którą charakteryzował się chociażby świetny "Wołyń", gdzie reżyser starał się wzajemne sąsiedzkie stosunki rozebrać na części pierwsze, a tutaj raczej posługuje się sloganami.

Ta sloganowość, przeplatana publicystyką, jest najbardziej odczuwalna w części współczesnej filmu, na którą reżyser miał najmniejszy pomysł. Już pal licho, że miejscami stara się na nowo nakręcić własny film z 2004 roku, ale mamy tutaj przede wszystkim nadmiar wątków, które są wrzucone do fabuły na siłę. Jest tutaj i emigracja zarobkowa, i przemysłowa hodowla świń, i wręcz karykaturalna krytyka Kościoła, jak i scena, której nie powstydziłby się Patryk Vega. Jak obejrzycie, to domyślicie się o co chodzi. Dodajcie do tego masę, często bezimiennych postaci, które snują się po ekranie i w zasadzie kompletnie nie wiedzą, po co i kto zaprosił je na to wesele...

Wojciech Smarzowski w jednym z wywiadów przed premierą "Wesela" powiedział, że jego film będzie zakazany w Polsce. Ta forma promocji wygląda tak, jakby była wyjętą niczym z mema z rowerzystą, który sam sobie wkłada kij w szprychy i wywala na glebę. No cóż... Nowe "Wesele" nie odkrywa niczego przełomowego, w większości przepisuje to, co kilka lat temu na ekranie pokazali, z dużo lepszym skutkiem, inni twórcy. Zrobił to chociażby Marcin Wrona w głośnym "Demonie" czy przede wszystkim Władysław Pasikowski w "Pokłosiu", który mimo dość subtelnego podejścia do tak trudnego tematu, potrafił wywołać w widzach ogromne poruszenie. To był film, przy którego seansie na ciele miało się ciarki, to była mocna opowieść o nienawiści do odmienności i tym, że trzeba spłacić grzechy naszych ojców bądź dziadków. Przy nowym "Weselu" przekaz ten jest rozmazywany przez część współczesną, gdzie patrzy się na ekran, chociażby na taką scenę ze świnią bądź Piłsudskim i zadaje sobie wewnętrznie pytanie - PO CO? Mniej znaczy więcej, a tutaj zdecydowanie jest przesyt. Szkoda, tym bardziej, że przecież nie brakuje w całym filmie mocnych momentów, gdy serducho wędruje w stronę gardła, a takie cytaty, jak parafraza Szewacha Weissa, o dwóch stodołach, gdzie w jednej Polacy mordowali Żydów, a w drugiej ich ratowali, mogą zostać z widzami na długo.

Wojciech Smarzowski już "Klerem" pokazał, że trochę się zapętlił w cytowaniu samego siebie i tutaj jest to bardzo widoczne. Tak na dobrą sprawę, tytułowe "Wesele" jest najbardziej zbędnym wątkiem całego filmu, a większość bohaterów, w tym matka alkoholiczka czy szemrany polityk znajomek, widzów kompletnie nie interesują, bo są wyłącznie pustymi figurami. I szkoda w tym wszystkim Mateusza Więcławka oraz Agaty Turkot, bo oni na ekranie zaprezentowali się perfekcyjnie i ich bohaterowie byli jacyś. Byli prawdziwymi ludźmi, z autentycznymi emocjami. Szkoda, że nie poświęcono im jeszcze więcej czasu na ekranie.

Ocena: 5/10

Krzysztof Połaski
[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn