MKTG SR - pasek na kartach artykułów

„Czasem musi się wydarzyć coś wstrząsającego, żeby człowiek się zatrzymał”. Katarzyna Glinka o swojej książce „Mnie też zabrakło sił”

Karolina Głogowska
materiały prasowe Wydawnictwa Mando
Kojarzymy ją przede wszystkim z promiennym uśmiechem, pogodą ducha i niezwykłą, pozytywną energią. Tymczasem Katarzyna Glinka właśnie wydała książkę pt. „Mnie też zabrakło sił”. W szczerej rozmowie z Telemagazynem opowiada o tym, jak poradziła sobie z życiowymi kryzysami. I ma nadzieję, że własnym przykładem wskaże światełko w tunelu komuś, kto znalazł się w podobnej sytuacji.

W książce „Mnie też zabrakło sił” porusza Pani bardzo osobiste tematy i opisuje kryzysowe chwile. To duża odwaga. Dlaczego zdecydowała się Pani o tym opowiedzieć?

Z potrzeby mówienia prawdy i opowiedzenia tego fragmentu o mnie, który nie jest tak powszechny wizerunkowo. Na mojej drodze, przez ostatnie 10 lat stanęło mnóstwo osób, kobiet, ale także mężczyzn, którzy podobnie do mnie, nie radzili sobie z trudnościami na pewnym etapie życia. Widzę, jak wiele kobiet trzyma gardę, uśmiecha się i próbuje być silnymi, nie do końca wiedząc, jak sobie poradzić.

Mam w sobie pierwiastek osoby, która bardzo lubi pomagać i dzielić się swoim doświadczeniem. Przyszedł ten moment, w którym pomyślałam, że jestem gotowa, by opowiedzieć o moim procesie i mojej drodze. Dać wsparcie w trudnościach i przyjmowaniu ich. Chodzi o to, żeby pokazać własnym przykładem światełko w tunelu.

Książka autorstwa Katarzyny Glinki i Urszuli Struzikowskiej-Marynicz
Książka autorstwa Katarzyny Glinki i Urszuli Struzikowskiej-Marynicz
materiały prasowe Wydawnictwa Mando

Widzom kojarzy się Pani przede wszystkim z wyjątkowym, promiennym uśmiechem i pozytywną energią. Muszę przyznać, że kiedy zobaczyłam okładkę Pani książki, sama byłam zaskoczona: Jak to? Zawsze uśmiechnięta Katarzyna Glinka pisze o kryzysie psychicznym?

Mam świadomość, że zapracowałam na wizerunek osoby, która z uśmiechem na ustach idzie przez życie. I to nie jest oczywiście wizerunek zakłamany, ale część mnie, bo ja taką kobietą też jestem. Mam w sobie tę uśmiechniętą Kaśkę. Nauczyłam się jednak, żeby nie pokazywać tego, co dzieje się ze mną w środku.

To podejście ostatecznie zapracowało na moją bezsilność, ponieważ uśmiechałam się i mówiłam: hej, do przodu, lecimy dalej. Teraz nie zachęcam innych do bycia taką siłaczką. Warto zamiast tego przyjrzeć się sobie, popatrzeć na swoje życie z perspektywy dwóch miesięcy czy pół roku, zauważyć, że jest się już na skraju. Zapytać siebie: w jakim jestem stanie emocjonalnym, czy jestem permanentnie przebodźcowana, zmęczona i cały czas narzekam, że nie daję rady?

I przyznać się do tego przed sobą? Dla wielu osób to trudne.

Badania o stanie zdrowia psychicznego Polaków pokazują, że cztery miliony ludzi żyje z depresją. To bardzo dużo. To też są konsekwencje tego nieodpuszczania, nieprzyznawania się, że nie dajemy rady. Skutki są opłakane, bo trwanie w depresji może być po pierwsze śmiertelne, a po drugie drastycznie obniża jakość naszego życia. Pozornie żyjemy w dobrobycie, ale jeśli nasza psychika źle funkcjonuje, to tak naprawdę możemy sobie te materialne dobrodziejstwa wsadzić w buty. Bez zdrowej głowy nie będziemy się tym po prostu cieszyć.

Przypomina mi się fragment z książki, w którym wspomina Pani dość szalony moment w karierze: „Wrocław, Warszawa, próby w teatrze, próby w Tańcu z gwiazdami, w niedzielę program na żywo. A potem trzy dni leżałam i patrzyłam w ścianę, nie byłam w stanie ruszyć ręką. A kiedy wreszcie mogłam się podnieść, biegłam do ogródka wyrywać chwasty. Tylko jak długo tak można?”. Właśnie – jak długo?

To rzeczywiście był moment mojego życia, w którym 24h na dobę coś się działo. O siódmej wsiadałam w samolot, leciałam do Wrocławia, grałam w „Tancerzach”, o trzynastej wracałam samolotem do Warszawy, a czasem helikopterem, bo różnie bywało. Próby do „Tańca z gwiazdami”, cztery godziny na parkiecie, o dwudziestej drugiej spektakl, a potem znowu próby. Ktoś powie „wow”, „super”, „jestem na fali” i ja też tak myślałam, ale organizm ma swoją wytrzymałość, zwłaszcza kiedy funkcjonuje na silnych emocjach. Po kilku takich dniach po prostu nie byłam w stanie ruszyć ręką, a za chwilę znów trzeba było wsiąść w ten helikopter, bo przecież nie mogłam sobie pozwolić na leniuchowanie. A kalendarz już się zapełniał.

I prędzej czy później do kryzysu, który opisuje Pani we wstępie do książki. Śmierć Pani taty, rozstanie z mężem, utrata domu, a na koniec jeszcze ciało odmawia posłuszeństwa, gdy zostaje Pani sama z małym dzieckiem…

Niektórym wysiada w takich momentach serce, inni zapadają na nowotwory... U mnie skończyło się na tym, że organizm po prostu się wyłączył. Zdałam sobie sprawę, że jestem sama, odpowiedzialna za maleńkie dziecko, które nic beze mnie nie zrobi. To był dla mnie ten moment, w którym dotarło do mnie, że nie jestem cyborgiem, a moja siła nie jest nieskończona. Czasem musi się wydarzyć coś wstrząsającego, żeby człowiek się zatrzymał. Zrozumiałam, że trzeba zająć się swoją głową i całym ciałem, bo ono może mi po prostu podziękować za współpracę.

Co było dla Pani ratunkiem?

Taką doraźną techniką, która pozwala na wychodzenie ze stanów lękowych i depresyjnych jest skupienie się na kolejnym dniu. Miałam wspaniałych terapeutów, w tym jedną osobą, którą znam już dziesięć lat i dziś jest moją przyjaciółką. Ważne jest to, by opierać się na ludziach, którzy w tym czasie są blisko i mogą nam pomóc. Nie wstydzić się tego, znaleźć te osoby, którym możemy szczerze powiedzieć, co się z nami dzieje i które to udźwigną. Ważne było dla mnie robienie dla siebie czegoś dobrego i przyjemnego, co mnie ładuje.

Uwielbiam latynoamerykańskie rytmy, kocham tańczyć, więc włączałam muzykę, która podnosiła mój nastrój. Oczywiście mówię tu o takich doraźnych krokach, bo równolegle trzeba gruntownie zająć się sobą. Wrócić do dzieciństwa, zastanowić się, dlaczego tak funkcjonujemy? Nie warto w tym momencie oglądać się na innych, zastanawiać, dlaczego ktoś ma lepiej, a dla nas ten świat jest taki okropny. Z jakiegoś powodu znaleźliśmy się w tym punkcie.

Pani z tego punktu ruszyła w drogę do poznania samej siebie...

W tym, co mi się przydarzyło, najpiękniejsze jest to, że siebie zrozumiałam. Przestałam się obarczać za to, że nie mam pewnych cech. Wybaczyłam sobie, innym i dotarło do mnie, że mam takie życie oraz konkretne umiejętności. Skończyłam z porównywaniem, myśleniem, że mogłabym być kimś innym albo zrobić jeszcze więcej. Skupiłam się na tym pięknym procesie odnajdywania siebie, kim mogę być z tym „wyposażeniem”, które mam. Paradoksalnie mogę podziękować teraz nawet tym osobom, które przyczyniły się do mojego kryzysu.

W książce pojawia się też temat rozwodu. Pisze Pani, że za długo była „dzielną Kasią”, która świetnie się trzyma mimo rozstania. To chyba dość powszechna tendencja, by mówić, że wszystko jest w porządku, nawet jeśli przytłacza nas nieudane małżeństwo czy też zbieranie się po nim?

Szczerze mówiąc, im szybciej przyznamy się przed sobą, że to jest dramat, tym lepiej. Inaczej tylko przedłużamy swoje cierpienie. Ludzie załatwiają to w różny sposób: rzucają się w wir pracy lub imprez. Rodzina w naszych wartościach zwykle zajmuje bardzo wysokie miejsce, więc jej rozpad jest silnym przeżyciem. Dla mnie to był ogromny stres i duża życiowa porażka, jednak bardzo długo wypierałam ten fakt. A takie podejście nie ma nic wspólnego z faktycznym poczuciem dobrostanu. To było po prostu udawanie.

materiały prasowe wydawnictwa Mando

Jak czuje się Pani dzisiaj, po kryzysie i całym procesie powracania do siebie?

To jest najlepszy moment w moim życiu. Po pierwsze czuję dużo radości i ogromną wdzięczność za wszystko, co mam. To nie znaczy, że nie zdarzają mi się już trudności, ale zupełnie inaczej je przeżywam. Wiem już, że nie można iść przez życie tylko i wyłącznie jak torpeda, ale uważnie na siebie patrzeć i dać sobie przyzwolenie na słabość. Być dla siebie łagodną. Bardzo bym też chciała, żeby ludziom było ze mną dobrze. Jeśli przychodzą trudne momenty, to powiem, że nie jestem w dobrym nastroju, ale nie będę się na nikim za to wyżywać. Nie muszę też być zawsze w doskonałej formie.

A jakie są najbliższe plany zawodowe Katarzyny Glinki?

Właśnie rozpoczęłam nagrania do wspólnego podcastu, który będę prowadziła z moją przyjaciółką, dziennikarką i coachem, Anią Klimczewską. Ten podcast będzie się nazywał „Czterdzieści plus i luz”. Zauważyłyśmy, że wciąż jest ogromna potrzeba rozmawiania o naszej kobiecości po czterdziestce, więc zamierzamy te tematy poruszać.

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź TeleMagazyn.pl codziennie. Obserwuj TeleMagazyn.pl

materiały prasowe Wydawnictwa Mando
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kultura i rozrywka

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn