Spis treści:
„Babygirl" - kontrowersyjne sceny i recenzje
Film holenderskiej reżyserki, Haliny Reijn, zapowiadany jest jako mocny i odważny thriller erotyczny. Dla amerykańskiej widowni okazał się wręcz za mocny i niestety nie odniósł w USA takiego kasowego sukcesu, jakiego się spodziewano. Można przypuszczać, że przyczyna tego stanu rzeczy tkwi w błędzie, popełnionym przez producentów i dystrybutorów filmu. Miał on bowiem swoją premierę w okresie bożonarodzeniowym, kiedy rodziny preferują filmy pokroju "Holiday" czy "To właśnie miłość". I choć mamy w „Babygirl” rodzinę, a nawet święta w tle, to nie polecam wybierać się do kina na ten seans ani z rodzicami, ani z dziećmi, bo może być co najmniej niezręcznie.
W Polsce film jest na szczęście kinowym przebojem i rzeczywiście warto się na niego wybrać. Do obejrzenia zachęciły mnie nie tylko obietnice producentów, ale również kontrowersyjne recenzje: od zachwytów po miażdżącą krytykę. Czytałam, że „trzyma w napięciu, przyprawia o dreszcze, działa na zmysły i emocje, wywołuje dyskomfort i bezwstydne podniecenie” (Marta Waszkiewicz „Zwierciadło”). Czytałam też, że to „waniliowy i naftalinowy erotyk, w którym każda minuta trwa trzy, dialogi to same śmieci” (Michał Walkiewicz, Filmweb). Nie bez powodu pierwszą z recenzji napisała kobieta, a drugą mężczyzna. I zaraz wyjaśnię dlaczego.
Kobieca narracja w „Babygirl”
„Babygirl” to zdecydowany, kobiecy głos, nie tylko w kinematografii, ale również w narracji, która do tej pory była prowadzona jednostronnie – przez mężczyzn. Ile znacie historii – w filmie i w życiu, w których mężczyzna o wysokim statusie społecznym wdaje się ze swoją podwładną w romans, który może zniszczyć jego karierę i małżeństwo? Opowiedziano to na setki sposobów. W „Babygirl” mamy odwrócenie tej wyświechtanej sytuacji społecznej.
Grana przez Nicole Kidman Romy łączy obowiązki CEO dużej korporacji oraz zwykłej kury domowej. Idzie jej nieźle, bo Romy ma wszystko pod kontrolą. I to właśnie jest jej przekleństwem. Dlaczego? Jeśli spotkacie profesjonalną dominę, to powie wam, że jej klientami są przeważnie prezesi dużych korporacji i właściciele dużych firm. Nie jest odkryciem, że ludzie, których w życiu zawodowym kręci władza i kontrola, w sypialni marzą o czymś zupełnie odwrotnym.
Dokładnie tak samo jest w przypadku Romy. Tyle że nie do końca zdaje sobie z tego sprawę, walczy z własnymi fantazjami, ukrywa potrzeby i nie korzysta z usług dominy. Spotyka za to Samuela, dzięki któremu po raz pierwszy w życiu będzie mogła stać się w pełni sobą. Więcej fabuły nie zdradzę, żeby nie psuć tej jazdy bez trzymanki. Dodam tylko, że jeśli spodziewacie się golizny i scen na miarę „Pięćdziesięciu twarzy Greya”, to ich tu nie znajdziecie. „Babygirl” miażdży w zupełnie inny sposób. Emocjonalny.
Emocjonalny rollercoaster
To nie jest film dla wszystkich ludzi. Zrozumieją go i poczują ci, którzy choć przez chwilę mieli w życiu problem z kontrolą albo nie mogli ujawnić tej części siebie, którą uważają za mroczną lub nieakceptowalną. „Babygirl” prawdopodobnie przeczołga tych, którzy doświadczyli zdrady, z którejkolwiek ze stron: bycia osobą zdradzoną, zdradzającą, kochanką lub kochankiem. Dylemat Romy i Samuela (Harris Dickinson), niemożliwość ich uczuć boli – nawet jeśli jest się tylko widzem.
„Babygirl” nie trafi tych, którzy nie rozumieją, jak ważna jest kobieca perspektywa w tego typu opowieściach. Jestem zachwycona kobiecą, świeżą narracją i wizją Haliny Reijn, która pozwoliła też wspiąć się Nicole Kidman na wyżyny aktorstwa. Cudownym elementem tego obrazu jest humor, choć nie każdy właściwie go odbierze. Tutaj pozwala na odreagowanie od ciężkiej atmosfery oraz mocnych tematów. Sprawia też, że relacja między bohaterami staje się bardziej naturalna i prawdziwa.
Pod koniec tej historii, jako osobę, która sama zawodowo zajmuje się opowiadaniem, coraz bardziej zastanawiało mnie, jak Reijn wybrnie z sytuacji, którą stworzyła. Miałam pewne obawy, ale okazały się niepotrzebne. Reżyserka i scenarzystka serwuje nam bowiem świetną wymianę zdań pomiędzy Romy a jej kolegą z zarządu – to także prztyczek w nos dotychczasowej, męskiej narracji. Po drugie samo zakończenie, które można interpretować dwuznacznie. Jeśli o mnie chodzi, to wybieram tę niekoniecznie różową wersję.
8/10
Karolina Głogowska
