Ostatnio pojawił się w serialu „Dziewczyny ze Lwowa”, gdzie pokazuje kolejne swoje oblicze. W rozmowie z Telemagazynem.pl mówi nie tylko o tym tytule, ale także kilka słów poświęca kulisom filmu „Polskie gówno” oraz nadchodzącym produkcjom.
W serialu „Dziewczyny ze Lwowa” wciela się Pan w postać Henryka. Pana bohater będzie miał bardzo duży wpływ na losy głównych bohaterek, więc kim on jest?
Lepiej nie psuć widzowi niespodzianki. Powiem tylko, że to interesująca postać. Pan Henryk przyjmuje do swojej kamienicy cztery dziewczyny ze Lwowa i trochę się nimi opiekuje. To "artysta" z szerokimi kontaktami. Do tego solidny. A co się kryje pod postacią artysty to widzowie już poznali (śmiech).
Główna obsada serialu składa się z młodych, w większości jeszcze niezbyt doświadczonych w pracy przed kamerą, aktorek. Jak się Panu pracuje z aktorami, którzy mają nieporównywalnie mniejsze doświadczenie od Pana.
Z młodzieżą zawsze dobrze mi się pracuje (śmiech)! Wiek czy doświadczenie tak naprawdę nie mają większego znaczenia. Każdego traktuję tak samo i z młodymi artystami pracuje mi się zupełnie tak, jak z bardziej doświadczonymi zawodowymi aktorami. A poza tym ja ich lubię, oni tę sympatię odwzajemniają, a ci co mnie nie lubią, to mnie mijają, ale takich nie ma (śmiech).
Jak się współpracuje z reżyserem „Dziewczyn ze Lwowa” – Wojciechem Adamczykiem?
Fantastycznie. To doskonały fachowiec, profesor, zresztą znamy się nie od dziś. Już mieliśmy okazję wiele razy współpracować – chociażby przy „Ludziach Chudego” – i nigdy nie miałem powodów do narzekania.
Jest Pan kojarzony bardziej z filmów fabularnych niż seriali, jednak od czasu do czasu decyduje się Pan wziąć udział w historii rozłożonej na kilkanaście odcinków. Co zadecydowało w tym przypadku – scenariusz?
Ostatnio coraz rzadziej gram w serialach, a jeżeli już się pojawiam, to raczej z konsekwencji oraz wcześniejszych zobowiązań, gdyż np. kilka lat po raz pierwszy w danym tytule pojawiła się moja postać i tę kreację następnie przez kolejne transze kontynuuję. W tym przypadku scenariusz mi się spodobał i mam nadzieję, że produkcja przypadnie widzom do gustu.
Niedawno w kinach można było oglądać – słusznie doceniony przez większość krytyków – film „Polskie gówno”. Pańska rola jest tam dość oryginalna, a do tego prezentuje Pan swoje umiejętności wokalne. Jak wyglądały przygotowania do takiej kreacji?
Szczegółów przygotowań lepiej nie będę zdradzał, bo to był bardzo trudny i specyficzny film (śmiech). Co do piosenki, to najpierw dostałem płytę z melodią, która i tak była zupełnie inna niż podkład jaki finalnie znalazł się w filmie. Poza tym Tymon Tymański to mój przyjaciel jeszcze z czasów „Wesela” Smarzowskiego i po prostu chciałem zagrać jego ojca.
Skoro jesteśmy przy Wojciechu Smarzowskim – widzowie kojarzą Pana właśnie najmocniej z filmów autora „Drogówki”, ale tak naprawdę może odnaleźć się Pan w każdej roli, nawet komediowej, co potwierdza chociażby obraz „Dzień dobry, kocham cię”. Nie przeszkadza Panu to zaszufladkowanie?
Absolutnie nie uważam, że jestem w jakikolwiek sposób zaszufladkowany. Zresztą Pan sam powiedział, że potrafię zagrać chyba wszystko. Już od dawna nie myślę w takich kategoriach. Jestem otwarty na wszelkie propozycje, wszystkie gatunki kina i bardziej urozmaicone role, ale myślę, że w najbliższym czasie będzie na to szansa.
W produkcji jest szereg filmów z Pana udziałem, m.in. „Gwiazdy” Jana Kidawy-Błońskiego.
Szereg produkcji to za dużo powiedziane, ale faktycznie kilka tych filmów będzie. W przypadku „Gwiazd”, to wcielę się tam w postać jednego z przywódców śląskich. Poproszono mnie o to, ponieważ mówię po śląsku, więc zagrałem z przyjemnością. Na początku przyszłego roku na ekranach kin pojawi się obraz Kingi Dębskiej pt. „Moje córki krowy” i tam przewidziano dla mnie dużą rolę. A jaką, to już się widzowie wkrótce przekonają.
Rozmawiał Krzysztof Połaski
