W gabinecie Ryszarda Ochódzkiego (Stanisław Tym) prezesa klubu sportowego Tęcza, jest już wystrojona choinka. Takie są realia PRL, że choć prezes z pewnością w nic nie wierzy, jest w partii i zna jej wierchuszkę, to drzewko z anielskim włosem w każdym biurze stać musi.
Miś - film świąteczny
W tle finansowo-sercowych przygód Ryszarda Ochódzkiego śledzimy, jak Polacy szykują się do Bożego Narodzenia. Stanisław Bareja w kolejnych scenkach punktuje absurdy życia w PRL-u, kiedy w sklepach było nic. „Popatrz synku, tak wygląda baleron” - mówi ojciec do dziecka podczas spektaklu o partyzantach. Tak, szynkę i baleron można było kupić dwa razy w roku, na Boże Narodzenie i Wielkanoc.
Za czym kolejka ta stoi
Gorączka przedświątecznych zakupów w Polsce Ludowej wyglądała inaczej niż dziś, gdy w zasięgu ręki jest wszystko. W sklepach jest pusto, panuje cisza, nie ma reklam, głośnych kolęd, klientów. Kiedy „rzucają towar” ustawiają się kolejki, jak ta do filmowej apteki, w której czeka 121 osób! Bohaterowie filmu wymyślają różne, nieracjonalne rozwiązania, by poradzić sobie z brakiem wszystkiego.
Cudem jest coś załatwić
Kluczem do sukcesu jest załatwianie i zdobywanie, zakupy na lewo albo spod lady. U Barei w kiosku z prasą na hasło „Politechnik” jest schabik, a pojutrze na „Poradnik Speleologiczny” będzie można kupić wątróbkę. Jeśli ma się odrobinę szczęścia, to mięso można kupić od wiejskiej baby, o tym, że jest w sklepie na Grochowie przy Terespolskiej, powie inkasent, a herbatę przyśle córka z Łomży. Mistrzostwo w radzeniu sobie osiągnął prezes Miś Ryś, więc by kupić bilet do Londynu, idzie do biura LOT z pętem kiełbasy podwawelskiej.
Trzeba sobie jakoś radzić
Polacy radzili sobie, choć niektórzy, mijając się z prawem. Na planie „Ostatnich paróweczek hrabiego Barry Kenta” zające zostają skradzione na świąteczny pasztet, a z garnka znikają tytułowe parówki, których także nie można było kupić w sklepach. Szemrane transakcje przeprowadzają węglarze, którzy najpierw wymieniają dwie tony deficytowego węgla na deficytowe choinki z plantacji eksperymentalnej, aby na koniec dwa drzewka opchnąć milicjantowi za 230 zł w zamian za anulowanie mandatu. Rozwiązanie problemu tak groteskowe, jak cały system.
Film świąteczny, ale inaczej
W satyryczny sposób Stanisław Bareja pokazał absurdy systemu, ale widzimy też, jak nieśmieszne było życie Polaków. Organizacja świąt wymagała wielu zabiegów, sprytu, a czasem poświęceń. Gdyby się zastanowić, to wiele kobiet, naszych bać i mam, w kolejkach przestało swoje życie, ale to dzięki nim świąteczna tradycja przetrwała. Ten kontekst jest bardzo ciekawy, i choć film Barei jest komedią, to z perspektywy trudno ocenić czy niektóre scenki są śmieszne, smutne czy przygnębiające, bo życie za komuny było po prostu trudne.
Magia bożonarodzeniowej tradycji
Dlatego tak wzrusza ostatnie scena, w której pada poważne przesłanie filmu, o tym, że tradycją jest to, o co zabiegają wszyscy mali bohaterowie codzienności. To dzięki nim stara bożonarodzeniowa tradycja trwa w systemie, w którym przyszło im żyć: „Tradycja naszych dziejów jest warownym murem. To jest właśnie kolęda, świąteczna wieczerza, to jest ludu śpiewanie, to jest ojców mowa, to jest nasza historia, której się nie zmieni. A to, co dookoła powstaje od nowa, to jest nasza codzienność, w której my żyjemy”.
Sprawdź program tv na stronie Telemagazyn.pl
Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź TeleMagazyn.pl
