Jego fascynacja filmem zaczęła się od niedzielnych dylematów: iść do kościoła czy na poranek do kina „Barbara” w rodzinnej Nowej Rudzie. Na pomysł, by zostać aktorem, Robert Więckiewicz wpadł jednak późno, po dwudziestce. Miał zresztą wątpliwości, czy ze swoją twarzą powinien w ogóle myśleć o tym zawodzie… Na szczęście jego obawy zostały rozwiane, ale i tak pomimo wielu nagradzanych i chwalonych ról – ostatnio choćby „Wymyk”, „Wałęsa. Człowiek z nadziei”, „Pod Mocnym Aniołem” – Robert Więckiewicz wciąż twierdzi, że nie wie, na czym polega aktorstwo. Pytają mnie, jak zagrałem to czy tamto – opowiada – a ja nie wiem. Po prostu zagrałem. Zdradza też, że kiedy zaczyna zdjęcia do nowego filmu, potrzebuje tygodnia, żeby w ogóle zorientować się, o co w nim chodzi.
Więckiewicz pozostał też jednak zagorzałym kinowym widzem. Lubi filmy czysto rozrywkowe – raczej Jasona Stathama niż Bonda, może z wyjątkiem wersji Daniela Craiga – ale najbardziej porusza go kino autorskie. Poraziła go wręcz doskonałość „Miłości” Michaela Hanekego, jest także pod wielkim wrażeniem „Turysty”, szwedzkiego konkurenta „Idy” do tegorocznego Oscara w kategorii filmu obcojęzycznego. Bez oporów przyznaje, że bardzo często płacze w kinie; co więcej, ma dwa filmy, które specjalnie ogląda, kiedy ma ochotę się wzruszyć, czasem aż do szlochu: „Cinema Paradiso” i „Co się wydarzyło w Madison County”.
Zaś o lekcjach, które wyniósł z pobytu w Hollywood, Robert Więckiewicz opowie w „Prywatnej historii kina” na antenie Stopklatki TV w niedzielę 28 grudnia o 13.05.
