Akcja filmu może i rozgrywa się ponad 60 lat temu, ale jego przesłanie nadal jest aktualne, zwłaszcza w kontekście obecnej sytuacji politycznej – mówi reżyser. Armando Ianucci twierdzi, że pracując nad scenariuszem nie zamierzał komentować współczesności: Rozmowy o filmie zaczęły się około trzy lata temu. Wtedy nikt nie myślał o tym, że Donald Trump zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych, a Wielka Brytania będzie chciała opuścić Unię Europejską. Niezależnie od tych wydarzeń już wcześniej szukałem projektu, który poruszałby temat dyktatury i rządów autorytarnych. Ciekawiło mnie jak to możliwe, że cały kraj może być terroryzowany przez jednostkę. Zastanawiałem się jak działa psychologia grupy. Nie próbowałem odnosić się do współczesności, ale echa Brexitu i prezydentury Trumpa samoistnie odbijają się w tym filmie - powiedział.
Armando Ianucci przyznaje też, że jego obraz może być lekcją dla publiczności:
Jestem zdania, że każdy widz sam powinien wyciągnąć wnioski z tego, co zobaczy na ekranie. Socjolodzy twierdzą, że żyjemy w czasach postprawdy. Jeśli jest cokolwiek, czego możemy nauczyć się ze „Śmierci Stalina”, to na pewno świeżego spojrzenia na to jak przepływ informacji funkcjonuje w naszym społeczeństwie. Jeśli rząd danego kraju go kontroluje, to może wmawiać obywatelom co jest prawdą, a co nie. Musimy chronić niezależne źródła informacji i docenić ich wartość, bez nich będziemy jak w potrzasku
W galerii prezentujemy oficjalny polski plakat filmu "Śmierć Stalina". Udany?
"ŚMIERĆ STALINA" W KINACH OD 27 KWIETNIA
