"WSZYSCY MOI PRZYJACIELE NIE ŻYJĄ" - RECENZJA
Już przyjęcie "W lesie dziś nie zaśnie nikt" udowodniło, że polski widz nie zawsze jest gotowy na film, który w anglojęzycznym wydaniu śmieszyłby go łez, ale w wariancie, gdy w obsadzie pojawia się Julia Wieniawa i inne polskie nazwiska, to diametralnie zmienia się spojrzenie na produkcję. Podejrzewam, że w przypadku "Wszyscy moi przyjaciele nie żyją" będziemy mieć powtórkę z rozrywki, bo debiutancki film Jana Belcla to amerykańska komedia koledżowa w polskich ciuchach.

Mitja Okorn przejmuje polską rozrywkę. Słoweński reżyser, który najpierw pokazał nam "Listami do M." i "Planetą singli", że komedia romantyczna w polskim wydaniu nie musi żenować, teraz wygodnie rozsiadł się w fotelu producenta i - w międzyczasie zaliczając hollywódzki debiut filmem "Life in a Year" - umożliwił pełnometrażowy debiut swojemu rodakowi i asystentowi, Janowi Belclowi, który urodził się w 1992 roku. Piszę o tym nie bez powodu, bo klimat "Wszyscy moi przyjaciele nie żyją" doskonale ukazuje, na jakich filmach wychował się Belcl, ponieważ na ekranie odnajdziecie zapożyczenia zarówno od Quentina Tarantino czy Kevina Smitha, przez nazbyt oczywiste nawiązanie do "Lśnienia", aż po wszelakie mrugnięcia okiem, gdzie znajdują się kolejne części "American Pie", "Świntucha" czy "Szalonej imprezy".
To sprawia, że "Wszyscy moi przyjaciele nie żyją" mogą bawić wszędzie, bo humor jest uniwersalny i pozbawiony lokalizacyjnego kontekstu. Jan Belcl stawia na prosty i sprośny dowcip, który nie każdemu przypadnie do gustu. Wielu oburzy sią na żarty o oddawaniu moczu podczas seksu czy kolejne śmierci zblazowanych imprezowiczów, ale cóż zrobić, co poradzić, mnie akurat śmieszy. Tutaj wszystko jest kawałem oraz żartem; twórcy doskonale zdają sobie sprawę, że wrzucają do filmowego gara wszelkie stereotypy wyjęte z bliźniaczych produkcji, ale to wszystko działa żywo, spójnie, jest dynamiczne i ładnie zrealizowane. O nic więcej nie chodziło, czysta rozrywka i zabawa.
Szczególnie widać to po aktorach, którzy doskonale bawili się na planie. Chociaż produkcja promowana jest twarzą i piosenką w wykonaniu Julii Wieniawy, to paradoksalnie młoda aktorka kreuje na ekranie chyba najmniej interesującą postać z całej galerii freaków, alkusów, ćpunów i quasi hipsterów. Pięknie szarżuje Paulina Gałązka, która ewidentnie była już w klimatach "Dziewczyn z Dubaju", ale show i tak kradnie Monika Krzywkowska, która tuż przed finałem zalicza naprawdę wielki moment. Świetna rola. Polska matka Stiflera na jaką zasłużyliśmy! Bardzo dobrze prezentują się panowie; Adam Bobik i Mateusz Więcławek zachwycają, przy okazji prezentując widzom chyba najbardziej psychologicznie skomplikowanych bohaterów. Odkryciem dla mnie jest Adam "Graf" Turczyk, który nie tylko robi doskonale refreny dla Diho Raz, ale na ekranie udowadnia, że w komedii czuje się jak w ryba w wodzie. Wyborny debiut zalicza Konrad Żygadło, który swój potencjał już pokazał na deskach warszawskiego Teatru Collegium Nobilium. Istne wejście z buta.
"Wszyscy moi przyjaciele nie żyją" to uniwersalna opowieść o tym, jak... nie należy imprezować. Zabawa kinem w anturażu sylwestrowej imprezy, gdzie wszystko się może zdarzyć, gdy głowa pełna marzeń, nos pełen koksu, krew pełna alkoholu, a jądra pełne nasienia. Jest tutaj luz, dynamika, żart, seks, krew, jeszcze więcej seksu i krwi - wchodzę w to! Oglądajcie i bawcie się dobrze na sylwestrowych imprezach.
Ocena: 7/10
