"ŻUŻEL" - RECENZJA
Już pierwsza scena "Żużla", gdzie obserwujemy fatalną animację imitującą wyścig żużlowy, wyglądającą jakby była gameplayem jakiejś podrzędnej i archaicznej gry komputerowej, nie wróży niczego dobrego. Niestety, im dalej w las, tym gorzej, szczególnie, że szybko na ekranie pojawia się twarz głównego bohatera, z której skomponowano przedziwny kolaż z twarzą głównej kobiecej bohaterki, co wygląda trochę jak mieszanka okładki krzyżówki z okładką jakiegoś harlekina. Nic, tylko dopisać "dzień dobry, miłej kawusi" i mamy gotowy internetowy mem.

Długo po seansie zastanawiałem się, o czym tak naprawdę miał być "Żużel". O miłości? O przyjaźni? O rywalizacji? O sporcie, którego Dorota Kędzierzawska ewidentnie próbowała się nauczyć? Być może, jednak autorka nie potrafiła w pełni skupić się na żadnym wątku, przez co finalnie "Żużel" jest filmem o niczym. Do tego całość sprawia wrażenie bardzo pociętego, jakby próbowano film uratować podczas montażu, czego apogeum osiągnięto w finale - absurdalnym, niedokończonym, wręcz przypadkowym.
"Żużel" wygląda jak odkopany z archiwów typowy polski film z lat 90. XX wieku, gdzie patologia wylewa się z ekranu do tego stopnia, że całość zaczyna przypominać karykaturę aniżeli angażujący dramat społeczny. Już pal licho, że opowieść o żużlowcu, którego nie stać na nowe buty i części do swojego motocykla, z każdą minutą traci na wiarygodności (chociaż niektóre wątki inspirowane są rzeczywistymi wydarzeniami!), ale w "Żużlu" wszystko i każdy dąży do nieuchronnej katastrofy.
Bohaterowie, tak jak przypadkowo pojawiają się na ekranie, równie szybko umierają, a nadużywane przez twórców Z W O L N I O N E T E M P O, połączone z podniosłą muzyką, co rusz sugerują kolejną ekranową patologię, począwszy od rozwiązłej i niewdzięcznej matki, którą zawsze spotykamy w sytuacji jedzenia, przez naiwną nastolatkę zakochaną w głównym bohaterze do tego stopnia, że praktycznie sama wskakuje mu do łóżka, aż po czarny charakter całej opowieści pod postacią bogatego, lecz niezbyt zdolnego żużlowca, granego przez Mateusza Kościukiewicza, który w zasadzie nie wie co i kogo ma grać. Nic dziwnego, bowiem jego postać w żaden sposób nie jest scenariuszowo wykorzystana i można się zastanawiać, w jakim celu ten bohater pojawia się na ekranie.
Zresztą to jest problem wszystkich bohaterów "Żużla", wśród których na próżno szukać ludzi z krwi i kości. To puste figury stereotypowych bohaterów, pozbawieni życia, energii i wyzuci z jakichkolwiek pomysłów. Wszyscy są nijacy, snują się niemal dwie godziny po ekranie, z czego w finale absolutnie nic nie wynika. O ile zdjęcia, których autorem jest Artur Reinhart, są bardzo estetyczne, to już kompletnie nie mogę zrozumieć zabiegu, który roboczo nazwę zbiedowaceniem scenografii; prosty przykład, otóż w jednej ze scen, przy domu niezbyt zamożnej matki Romy, w którą wciela się milcząca Karolina Gruszka, obserwujemy... "syrenkę". No wiecie, to tak stary samochód, że tylko podkreśli piszczącą biedę bohaterek, hehe. No nie stać ich na NOWE, ZACHODNIE AUTO. Tyle tylko, że dzisiaj taki samochód zapewne jest więcej warty niż można się spodziewać z powodu swojej kultowości i coraz mniejszej dostępności.
"Żużel" to film na który bardzo przykro się patrzy. Nie dość, że Dorota Kędzierzawska nie potrafi oddać piękna tego sportu, to jeszcze nie miała żadnego pomysłu na fabułę. Owszem, próbowała zrozumieć fenomen żużla, coś fachowego liznęła, ale niezbyt przełożyło się to na film. Seans "Żużla" boli, bo w tym filmie nie ma ani konkretnej fabuły, ani ciekawych bohaterów, a zamiast tego jest patologia podniesiona do potęgi, przez co wszelkie dramatyczne wydarzenia, jakie dzieją się na ekranie (lub poza nim, bo tak taniej) przytłaczają widzów swoją karykaturalnością.
Ocena: 3/10
