"SEXIFY" - RECENZJA
No to chodź Adasiu, zapraszam na morenke, tu jest morenka, burdel, to znaczy warszawski akademik, zapraszam. Psik, czekaj, wścibską babę z portierni wygonię (Ewa Szykulska), psik, psik, chodź Adasiu, zapraszam do pokoju, chodź Adasiu, zapraszam. Tutaj uprawiają seks, o zobacz Adasiu. To jest Natalia (Aleksandra Skraba), która akurat nie uprawia seksu, ale będzie musiała dowiedzieć się, co to jest. W pokoju obok jest Monika (Sandra Drzymalska), która akurat uprawia bardzo dużo seksu. W różnych pozycjach, zobacz, Adasiu. Jest też Paulinka (Maria Sobocińska), która niedługo wychodzi za mąż i uprawia seks tylko w jednej pozycji. No jak tak można, prawda, Adasiu?

Myślę, że legendarny Pietrek Kogucik najlepiej opowiedziałby widzom o meandrach fabuły "Sexify" i wyjaśnił, o co chodzi w tym serialu, a właściwie o tym, o czym chcieliby opowiedzieć twórcy, ale nie do końca mają na to pomysł. Seks dla twórców "Sexify" jest punktem wyjścia do dość konwencjonalnej i grzeczniutkiej opowieści o kobiecej przyjaźni i odkrywaniu samej siebie. Zapomnijcie o fikołach na jachcie rodem z "365 dni", a przygotujecie na sceny wyglądające jakby zostały wyjęte wprost ze sztampowych komedii romantycznych, gdzie w finale ukochani spotykają się na lotnisku i wyjaśniają wszelkie nieporozumienia.
I to chyba jest główny problem "Sexify"; po seansie ośmiu odcinków okazuje się, że obejrzeliśmy grzeczniutką i ociekającą sztampą historyjkę, która generalnie nie wie, w jakim kierunku ma zmierzać. Wszystko tutaj jest przewidywalne i oparte na stereotypach. Wyzwolona dziewczyna z (teoretycznie) dobrego domu, dla której słowo seks nie wywołuje wyrazu zakłopotania na twarzy? Jest. Wychowana w katolickiej rodzinie dziewczyna, dla której wycieczka do sex shopu jest równoznaczna z grzechem? Jest. Enty żart z Fiatem Multiplą w roli głównej? No oczywiście, że jest!
Z jednej strony nowocześni i uduchowieni BOGACI rodzice, z drugiej samotna matka mieszkająca w Łomży oraz przaśna rodzinka, w której przyszłość córki ustala się przy stole, na którym główne role grają wódka zagryzana tłustymi schaboszczakami. No bardziej stereotypami chyba polecieć się nie dało. W tym gubi się to, co powinno być w "Sexify" najważniejsze, czyli oddemonizowanie seksu. Twórcy nie wiedzą, jak przekazać tę prostą prawdę i zamiast wyłożyć kawę na ławę, lawirują pomiędzy targami erotycznymi, gdzie spotyka się samych dziwnych ludzi (!), a bzykalnią rodem z "Warsaw Shore". Jakieś perwersje? W świecie "Sexify" praktycznie nie istnieją, są zbyt wstydliwe, aby w ogóle o nich powiedzieć.

Kultura i rozrywka
Oczywiście rozumiem, że "Sexify" to komedia, gdzie przerysowanie jest wizytówką gatunku, jednak mam problem z tym, że serwowane żarty częściej pozostawiają mnie obojętnym aniżeli śmieszą. Naturalnie, jest kilka zabawnych momentów i scen, przy których trudno się nie uśmiechnąć, ale zdecydowanie częściej miałem uczucie, które najlepiej opisują wyrazy: aha, serio, ok. Właśnie w tej kolejności. I najważniejsze; przez pierwszą połowę serialu na ekranie nie dzieje się prawie nic. Bohaterowie chodzą, rozmawiają, ale to wszystko równie dobrze można by pociąć, skrócić do kilku minut i efekt byłby dokładnie ten sam. Dopiero od 5. odcinka akcja się w jakiś sposób rozkręca i zaczynają się pojawiać emocje.
Znacie to uczucie, gdy na randkowej apce widzicie dziewczynę bądź chłopaka, ma mega zachęcające zdjęcia, podoba wam się na każdym kolejnym kadrze, ale jak w końcu dochodzi do spotkania, to okazuje się, że wygląda TROCHĘ inaczej niż na fotkach? Właśnie tak jest z "Sexify". Chociaż serial jest petardą pod względem zdjęć oraz montażu, tryskając kolorami na lewo i prawo, to pod względem fabuły niestety wiele do zaoferowania widzom nie ma. Pogadaliśmy, coś się tam pośmialiśmy, ale bardziej się razem wynudziliśmy. Raczej się nie ponownie nie zdzwonimy. Drugiej randki nie będzie.