Whitney Houston była ikoną muzyki. Od jej śmierci minęło 10 lat
Był 11 lutego 2012 roku. O godzinie 16:00, czasu lokalnego, w jednym z pokoi Beverly Hilton Hotel w Beverly Hills w wannie znaleziono nieprzytomną Whitney Houston. Mimo reanimacji, nie udało jej się uratować. Miała zaledwie 48 lat. Później biuro koronera w Los Angeles informuje, że artystka zmarła wskutek przypadkowego utonięcia. Testy toksykologiczne wykazały w jej ciele m.in. ślady kokainy, marihuany, leku przeciwlękowego, środka zwiotczającego mięśnie i antyhistaminę. Prawdziwa tablica Mendelejewa w organizmie.
Cały świat był w szoku po śmierci Whitney Houston. Fani nie mogli uwierzyć w to, co się stało. Podobnie inni artyści z branży muzycznej, chociaż tak naprawdę, śmierć legendarnej artystki była konsekwencją tego, jak w ostatnich latach, czy nawet miesiącach, wyglądało jej życie. Whitney Houston już od dawna była cieniem samej siebie, walczyła z przeróżnymi traumami oraz wydarzeniami z przeszłości i nie mogła w pełni odnaleźć się w rzeczywistości.
Whitney Houston urodziła się 9 sierpnia 1963 roku w Newark. Na muzykę była praktycznie skazana - jej mama była gospelową wokalistką, więc Whitney od najmłodszych lat miała kontakt z muzyką. Zresztą, czy mogło być inaczej, gdy jej matką chrzestną była Aretha Franklin? No właśnie. Na scenie w dziecięcym chórze zadebiutowała mając 11 lat. Niedługo później koncertowała z matką w nocnych klubach, a mając 14 lat pojawiła się jako główna wokalistka na singlu "Life's a Party" grupy Michael Zagera. Nie miała czasu na dzieciństwo.