"Joe Black", czyli refleksyjna opowieść o afirmacji życia [RECENZJA]

1 maja 2017, 9:01

Historia bogatego biznesmena Williama Parrisha, którego pełne wygód życie zostaje zagrożone w momencie pojawienia się tajemniczego młodego mężczyzny. Przybysz okazuje się być uosobieniem śmierci.

NASZA OCENA: 8/10

Zagadnienie śmierci zawsze fascynowało artystów. W „Siódmej pieczęci” Bergmana śmierć to ubrana na czarno postać, w „Całym tym zgiełku” Fosse’a to piękna dziewczyna, a w „Wiedźmikołaju” według Terry’ego Prachetta – „zwykły” kościotrup. Martin Brest zaproponował jeszcze inny wariant: u niego śmierć ma postać Brada Pitta. I w tej właśnie postaci pojawia się w posiadłości magnata prasowego Williama Parrisha (Anthony Hopkins).

Jego misja jest prosta – zabrać Parrisha na tamten świat, w czym zresztą ten bardzo szybko się orientuje. I zaczyna się targować o chociaż kilka dodatkowych dni. I zazwyczaj nieprzekupna (nieprzekupny?) Śmierć niespodziewanie się zgadza. Świat żywych jest tak interesujący, że pan Śmierć postanawia sobie zrobić urlop.

Milioner dostaje kilka dodatkowych dni życia, tymczasem Susan (Claire Forlani), jego urodziwa córka, zaczyna się interesować przystojnym przybyszem. I zakochuje się w nim, o dziwo – z wzajemnością. Tego Parrish nie może znieść i zaczyna renegocjować warunki umowy…

Dramat USA 1998, reż. Martin Brest