"1800 GRAMÓW" - RECENZJA
Adopcja dziecka - to temat, po który polskie kino do tej pory raczej nie sięgało, a jeżeli już to w jakiś sposób robiło, to czyniło to dość nieśmiało i po macoszemu, zupełnie tak, jakby adopcja była czymś wstydliwym. Z drugiej strony adopcja nie funkcjonuje również w publicznej dyskusji, wciąż będąc niejako tematem tabu. Temu wszystkiemu postanowiła sprzeciwić się Magdalena Różczka, która od 10 lat osobiście jest zaangażowana w działania Interwencyjnego Ośrodka Preadopcyjnego w Otwocku, wymyślając film naświetlający działania takich instytucji oraz problemów z jakimi na co dzień muszą zmagać się pracownicy.

Idea jak najbardziej słuszna, tyle tylko, że sam temat jeszcze nie tworzy filmu. Edukacyjny walor "1800 gramów" to bez wątpienia jedna z jego największych zalet, odkrywająca przed widzami rzeczy, które normalnie zostają przemilczane. Obraz rozpoczyna się w intrygujący sposób; poznajemy Ewę (Magdalena Różczka), dyrektorkę Interwencyjnego Ośrodka Preadopcyjnego, która każdego dnia walczy jak lwica o swoich podopiecznych. Właściwie tym małym dzieciom poświęciła całe swoje życie. Dlaczego? Chce dorównać swojej sławnej matce? A może zrekompensować sobie brak własnego dziecka? Na te pytania widzowie będą musieli odpowiedzieć sobie sami.
Twórcy "1800 gramów" mają wiele ciekawych pomysłów; z jednej strony ukazują działania ośrodków preadopcyjnych, z drugiej opowiadają o dorastaniu do rodzicielstwa. Czy nastolatka jest gotowa zostać matką? Czy ojciec przypadkowo spłodzonego dziecka może je pokochać? Jak poradzić sobie z bezpłodnością? Jak rozmawiać z dorosłą córką, przy wychowywaniu której praktycznie się nie uczestniczyło? Wiele wątków aż proszących się o rozwinięcie, więc tym bardziej szkoda, że autorzy scenariusza - Piotr Jasek oraz Jan Holoubek - najpierw zasygnalizowali te problemy, aby finalnie... praktycznie je porzucić i skupić się na wątpliwiej i naiwnej historii miłosnej. Naprawdę? Po co? Czy każdy "świąteczny" film musi mieć romantyczny wątek?
To, co dzieje się ze scenariuszem "1800 gramów" pod koniec seansu, bardzo psuje dość pozytywne wrażenie z początku. Nie dość, że finalnie dostajemy banalną historię, której finał możemy przewidzieć od pierwszych minut, to jeszcze na dodatek twórcy najważniejsze wątki filmu ostatecznie traktują jako zło koniecznie, a do niektórych elementów wręcz już nie wracają. Chociażby paląca kwestia stosowania przemocy wobec kobiet najpierw zostaje tutaj zaanonsowana, aby później kompletnie ją zignorować. Podobnie jak kwestia nastolatków, którzy muszą szybko dorosnąć - ciekawy wątek, z Nel Kaczmarek w roli głównej, finalnie staje się tylko dekoracją. Zamiast tego otrzymujemy słaby i wyjęty z najgorszych stereotypów fabularny twist. Dobrego wrażenie nie robi też finał tej opowieści; jakby zrealizowany w pośpiechu, absolutnie bez pomysłu, gdzie właściwie wszystko sprowadza się do skwitowania całości słowami nieważne, to długa historia.
"1800 gramów", chociaż jest jednym z nielicznych polskich filmów o adopcji, to niestety nie wykorzystuje potencjału tego tematu. Cieszę się, że reżyser Marcin Głowacki podjął rękawicę, ale trudno uznać nowy świąteczny film TVN za w pełni udany. Za dużo tutaj uproszczeń, tvnowskich apartamentów i ludzi wyciętych jak z żurnala, stanowiących wzorcowy model widza, jakiego chciałaby mieć telewizja pod wodzą Edwarda Miszczaka, a za mało prawdziwych emocji oraz postaci z krwi i kości. O ile pierwsza część filmu potrafi wzruszać i chwytać za serce, tak efekt ten psuje absurdalny finał. Rozumiem, że to miała być produkcja dająca nadzieję, ale wystarczyło nie czynić z tego na siłę romantycznej opowiastki, tylko skupić się na rzeczywistym temacie. Tym większa szkoda, bo niektóre aktorskie kreacje, jak chociażby występ Aleksandry Popławskiej czy brawurowy Wojciech Mecwaldowski, są świetne.
Ocena: 5/10
