Do Gotham wracamy trzy miesiące później po wydarzeniach z finału trzeciego sezonu. Pingwin zapanował nad przestępczym półświatkiem, Bruce Wayne na dobre rozpoczął swoją drogę ku staniu się mrocznym rycerzem, podobnie jak Selina Kyle kroczy ku lateksowemu wdzianku i wcieleniu Kobiety Kota. I tylko Jim Gordon pozostaje ten sam – rzetelny, uczciwy i zawsze broniący sprawiedliwości. No prawie. Rządy Pingwina wprowadziły nowość w życie mieszkańców miasta – przestępców z licencjami. Bez jego zgody nikt nie może napadać i rabować. W innym przypadku będzie mieć do czynienia z Victorem Zsaszem, a jego przestępcy boją się tylko trochę mniej niż jego szefa.
Tyle wprowadzenia w fabułę czwartego sezonu, która zapewne w niedługim czasie zmierzy w kompletnie inną stronę, niż się zapowiada. No właśnie. Już przed premierą było wiadomo, że kolejny sezon Gotham będzie się skupiał przede wszystkim na postaci Bruce'a Wayne'a i jego powolnej drodze ku temu, by stać się jedynym obrońcą Gotham. Piszę powolnej, ale z doświadczenia wiadomo, że twórcy będą próbowali znacznie przyspieszyć ten proces. Już finał trzeciego i początek czwartego sezonu pokazały istotną kwestię – Bruce przywdziewa maskę. Co prawda to tylko zwykła kominiarka, ale jakże wymowna w swoim znaczeniu. To pokazuje, że dość już Bruce'a chowającego się za plecami Alfreda, a sporadycznie Jima Gordona czy też Seliny. Przyszedł czas na pewnego siebie młodzieńca, który ma wytyczony cel – ochronić miasto przed złem. Problemem jest mimo wszystko to, że droga, jaką obrali twórcy serialu, jest trochę zbyt szybka do pierwowzoru. Moment, w którym młody Wayne staje się Batmanem według pierwotnej historii nastąpił zdecydowanie później, już po czasach – nazwijmy to umownie, licealnych. Stąd też dostajemy taką karykaturę genezy Człowieka Nietoperza. Jest to w pewnym sensie zarzut, który jednak traci na znaczeniu kiedy przyjmiemy, że serial Gotham pokazuje alternatywną historię Batmana, która mocno korzysta z „bestariusza” wszystkich antagonistów, z jakimi miał on do czynienia na kartach komiksów.

Stąd też dziś już nikogo nie dziwi kolejny sezon serialu w towarzystwie Pingwina. Trzeba dodać, że zacnym towarzystwie postaci, która w trzecim sezonie była cieniem samego siebie. Robin Lord Tylor, który odgrywa postać Oswalda Cobblepota, w pierwszych dwóch sezonach był postacią, która ciągnęła całą produkcję. To dla jego kreacji warto było oglądać ten serial. W trzecim sezonie, jak na ironię, to z jego powodu wiele osób rozważało porzucenie tej produkcji. Pingwin dosłownie szorował po meandrach dna. Był miałki, stracił charakter i poważanie. Jak widać był to celowy zabieg, by mógł odbić się z samego dna. I tak też się dzieje. Przez większą część premiery czwartego sezonu Pingwin rządzi i dzieli wzbudzając strach i szacunek u niemal każdego. Szkoda, że finalnie postanowiono znów pokazać, że nadal jest tylko nikczemną i słabą kreaturą. Niestety, ale końcowe sceny tak właśni można odebrać.
Kultura i rozrywka

Samo Gotham, jako miasto, nic nie straciło ze swojego uroku. Jest nadal komiksowo wręcz mroczne. Gotham wzbudza cały czas niepokój. Klimat szaleństwa i bezprawia aż wylewa się z ekranu. Wrażenie potęgują m.in. sceny z Arkham, do którego twórcy cały czas z chęcią (na szczęście!) wracają. To tam widzimy skupisko największych koszmarów tego miejsca i zapowiedź tego, z czym w przyszłości będzie musiał się uporać właśnie Batman. I taka perspektywa musi zapewne cieszyć każdego widza, który lubuje się w poruszaniu po meandrach rodzimego świata mrocznego rycerza.
Premiera czwartego sezonu zapowiada, że wydarzy się naprawdę wiele ciekawych rzeczy. Już pomijając samego Bruce'a Wayne'a i jego rozwój w stronę Batmana, możemy śledzić genezę takich postaci, jak Catwoman, Scarecrow, Trującego Bluszczu, naturalnie Pingwina czy też innych, nie mniej ważnych postaci ze świata DC. W tym wszystkim nadal szkoda jednej rzeczy – Jima Gordona i tego, jak wciąż drewniana jest jego postać, która mimo tylu sezonów, nadal jest taka sama, jak w pierwszych odcinkach. Ale być może w tym braku szaleństwa jest właśnie jakaś metoda? Przekonamy się o tym zapewne za kilka miesięcy.
Nasza ocena: 7/10
Paweł Szałankiewicz