NASZA OCENA: 5/10
Bez tego testamentalnego kontekstu film jest po prostu jedną z wielu opowieści o męskich kryzysach wieku dojrzałego, w czasie których bohaterowie tracą wszystko co pewne czy materialne, ale zazwyczaj zyskują coś więcej. Wgląd w samego siebie, samopoznanie albo spokój ducha…
Tu jest podobnie, bo tytuł „Człowiek sukcesu” trzeba odczytywać ironicznie, ewolucja postaci Bena w tym filmie to właściwie awans człowieka sukcesu na… człowieka. W podstarzałym biznesmenie, który jest na topie, ma swoją firmę, rodzinę i pieniądze, uruchamia się – jakby to powiedział Freud – autodestrukcyjny popęd. I choć Ben pozornie dostaje wiatru w żagle, zatapiając się w ramionach coraz to młodszych kochanek, to symptomy „kończenia się” zaczynają być bardzo widoczne. Ben bowiem traci instynkt: lekceważy ostrzeżenia, pali za sobą mosty i choć wie, że stąpa po cienkim lodzie, nic nie jest go w stanie zatrzymać.
Prawdę mówiąc, Douglasowi należą się brawa za odmalowanie tej postaci. Jego Ben to wieczny chłopak, który wciąż ma nadzieję, że mu się upiecze, bo w swoim mniemaniu jest wciąż tak niesamowicie czarujący. Zaślepiony miłością do siebie egoista, manipulator, trochę cwaniak, liczący na to, że Fortuna będzie z nim… A jest przy tym… tak przeraźliwie żałosny z tym naiwnym uśmiechem samozadowolenia w oczach. Otwarte zakończenie tego filmu sprawia, że możemy dopisać życiu Bena własny the end. Kwestia jest następująca: czy powrót do żony, kobiety-przyjaciela, która kocha go mądrą miłością, będzie przez niego interpretowany jako porażka czy nowa szansa. A to wcale nie jest takie oczywiste. Film można polecić panom w każdym wieku, bowiem przypadłość Bena bynajmniej nie jest zmonopolizowana przez 50-latków, oraz kobietom, które miały pecha mieć takich na karku. Film skłaniający do refleksji, aczkolwiek brak mu momentów, w których potrząsnąłby widzem, a nie tylko lekko zapukał do jego świadomości.
"Człowiek sukcesu" w telewizji - sprawdź datę emisji
WRÓĆ DO PROGRAMU TV
