Widowisko za Murem
Premierowy odcinek "Gry o tron" to przede wszystkim widowisko za Murem i pierwsza walka stoczona w 7. sezonie z Nocnym Królem. Ekipa Jona, w której znaleźli się Beric, Thoros, Tormund, Jorah, Gendry oraz Ogar w zabawnym tonie prowadzi nas przez zjawiskowe plenery Islandii. Trzeba przyznać, że zimowy krajobraz świetnie oddaje klimat "Gry o tron" i wypada znaczniej korzystniej niż słoneczna Królewska Przystań czy nawet Smocza Skała. Jeszcze przed premierą 6. odcinka było pewne, że ktoś z tego Suicide Squad zginie za Murem i tak właśnie się stało. Aż dziwne, że tylko Thoros wyzionął ducha, bo przecież samobójcza misja za Murem mogła pochłonąć więcej żyć... To już niestety 7. sezon i chyba drugich tak odważnych i rozdzierających serca widzów Krwawych Godów prawdopodobnie nie zobaczymy. A szkoda, bo tego rodzaju emocji, zaczyna w "Grze o tron" brakować. Twórcy cackają się z bohaterami serialu, serwując nam co jakiś czas marne cliffhangery, które jedynie potwierdzają, że brak Martina i "Wichrów Zimy" nie wychodzi tej produkcji na dobre. Brakuje ikry, z którą kojarzy się nam "Gra o tron", dlatego "Beyond the Wall", jak i pozostałe odcinki 7. sezonu cóż... po prostu są, po prostu się je ogląda, bo wizualnie to wciąż doskonały obrazek, ale coraz trudniej przeżywać je tak jak kiedyś.
Za Murem dostajemy więc kilka żartobliwych rozmów, walkę z niedźwiedziem i starcie z Nocnym Królem, które przeszłoby zupełnie bez echa, gdyby nie śmierć Viseriona — jednego ze smoków Daenerys. Nie będę ukrywać, że to (na razie) najbardziej emocjonalny moment 7. sezonu — te smoki dorastały na naszych oczach, a teraz jeden z nich ugodzony oszczepem Nocnego Króla pada jak kłoda, krew bryzga na wszystkie strony, w tle słychać rozpaczliwy krzyk Drogona i Rhegala, a w oczach Daenerys, Jona i jego towarzyszy widzimy przerażenie i niedowierzanie. To mocny punkt 6. odcinka 7. sezonu "Gry o tron", porównywalny nawet do śmierci Hodora — broni całość, ale też utwierdza mnie w przekonaniu, że w tym sezonie tej całości brakuje i tylko pojedyncze momenty jak śmierć Olleny, walka Lannisterów z Dothrakami, czy właśnie zatopienie smoka ratują serial od zguby. Bo przecież biedny Gendry, który pojawia się w serialu tylko po to, by wiosłować albo... biec czy cudowny powrót wujka Benjena ocierają się o śmieszność...

Chaos niekontrolowany
Pod względem logiki 7. sezon "Gry o tron" to teraz wolna amerykanka, której punktem kulminacyjnym jest właśnie 6. odcinek. Nic tylko usiąść z popcornem i rozkoszować się... skrótowością. Do tej pory traktowałam ją w sposób bardzo pobłażliwy, ale "Beyond the Wall" przelało czarę goryczy. Pod przykrywką widowiskowych scen akcji i humoru twórcy serwują nam scenariuszowy bajzel, który zwyczajnie zaczyna irytować. Potrafię i rozumiem (albo przywykłam już) do wszechobecnych teleportów, ale Biali Wędrowcy czekający na zielone światło do ataku, mimo że mieli możliwości i narzędzia do unicestwienia grupki szalonych śmiałków? Kto jest bez szans, niech pierwszy rzuci kamieniem... Siedmioosobowa grupa herosów z Westeros stająca naprzeciwko kilkunasto- czy kilkudziesięciotysięcznej armii Białych Wędrowców to dla mnie prawdziwy fenomen, który powinien znaleźć się w książce Absurdy i kurioza serialowych scenariuszy o ile taka kiedyś powstanie.
Mam wrażenie, że twórcy całkowicie zatracili poczucie równowagi logicznej, a odrobinę należało jednak zachować. Cóż, ktoś tu wyszedł z założenia, że i tak będziemy to oglądać, więc po co się starać. Przepraszam, starają się - 7. sezon to przykład doskonałej realizacji pod względem wizualnym, plenery i smoki prezentują się na ekranie naprawdę genialnie, ale mam jednak wrażenie, że ładny obrazek to recepta na każdą, nawet najnudniejszą/nieprzemyślaną fabułę.

Siostrzanej telenoweli ciąg dalszy
6 odcinek 7. sezonu "Gry o tron" to także dalszy ciąg wątku w Winterfell. Konflikt sióstr przybiera co prawda na sile, ale te słowne przepychanki nie robią na mnie żadnego wrażenia. Oczywiście twórcy starają się zaakcentować mroczny charakter Aryi oraz stanowczość Sansy, ale powiedzieć w tym przypadku, że wieje nudą to jakby nic nie powiedzieć. Scenarzystom 7. sezonu nie wybaczę za to zmarnowanego potencjału postaci Littlefingera — zupełnie niewidoczny i nieistotny! Ktoś próbował go wkręcić w konflikt między Sansą a Aryą, ale te dwie panny nie potrzebują pomocy — bez tajemniczej karteczki mającej potwierdzić zdradę rudowłosej Starkówny i tak skoczyłyby sobie do gardeł. O sukienki, o komnatę rodziców, o Jona czy o to, która więcej przeszła.
6 odcinek "Gry o tron" to prawdziwie olimpijski epizod, w którym bohaterowie rywalizują o zaszczytne miejsca na podium. Rzucają oszczepem, startują w morderczym maratonie, ale też na krótszych dystansach. Ubiegają się też o zezwolenie na włączenie do programu igrzysk gier intelektualnych i słownych potyczek rodem z Winterfell. Twórcy serwują nam przy tym dużo dobrego humoru, ale szkoda, że przemyślana fabuła to dla nich jedynie frazes, który okazał się zbyt oklepany, by go ponownie wykorzystać.
SPRAWDŹ WYDANIE SPECJALNE SERWISU TELEMAGAZYN.PL POŚWIĘCONE 7. SEZONOWI "GRY O TRON"!
Najnowszy epizod tonie w absurdach: Suicide Squad za Murem, siostrzana telenowela w Winterfell, Gendry maratończyk, cudowny powrót wujka Benjena czy w końcu tragiczna i przejmująca, ale nie do końca logiczna śmierć smoka (potężny, magiczny stwór ginie od jednego strzału?) potwierdzają jedynie, że "Gra o tron" bez książkowego wkładu Martina wypada dość... blado. Zapierające dech w piersiach plenery czy gigantyczne smoki to fantastyczny dodatek, który jednak w przypadku 7. sezonu staje się głównym składnikiem. A gdzie porywająca historia pytam?
Adriana Słowik
Tomasz Knapik czyta "Grę o tron":
