Pablo Larraín ma swoje reżyserskie pięć minut; chilijski reżyser w 2015 roku otrzymał na Berlinale Srebrnego Niedźwiedzia za film „El Club”, gdzie przyglądał się jak Kościół (nie)radzi sobie z pedofilią w swoich kręgach, a w ubiegłym roku zrealizował biograficznego „Nerudę”, który był kandydatem Chile do Oscara. Zaraz po zakończeniu zdjęć do filmu o Pablo Nerudzie wziął do ręki kolejną biografię i udał się do Hollywood, aby nakręcić swój pierwszy anglojęzyczny film, poświęcony postaci Jacqueline Kennedy.
Tytułową Jackie poznajemy poprzez wywiad, jakiego zdecydowała się udzielić kilka dni po wydarzeniach z Dallas. Jednak nie myślcie, że przed dziennikarzem (Billy Crudup) stanęła słaba kobieta; mimo wszystko wdowa po Kennedym była opanowana i doskonale wiedziała, na ile może sobie pozwolić. Gdy tylko zbytnio się otworzyła, to momentalnie ucinała marzenia redaktora o autoryzacji tego fragmentu. Polityczne życie nauczyło ją wyrachowania i bycia panią sytuacji, niezależnie od okoliczności.

Pablo Larraín i scenarzysta Noah Oppenheim postanowili opowiedzieć o Jackie prezentując wyrywkowo wybrane momenty z jej życia, z czego naturalnie dominują wydarzenia po zamachu. Dzięki temu obserwujemy, jak oprowadza ekipę telewizyjną po Białym Domu czy jak bawi się z dziećmi, a potem jak trzyma bezwładną głowę postrzelonego męża w pędzącym do szpitala Cadillacku. Obowiązki Pierwszej Damy łączyła z byciem normalną matką. Samego Johna Fitzgeralda (Caspar Phillipson), co jest dość znaczące, u jej boku w filmie praktycznie, poza sekwencją w Dallas, nie uświadczymy. JFK stanowi jedynie dekorację dla bohaterki kreowanej przez Portman.
Kamera starannie przygląda się urodzonej w 1981 roku aktorce, śledząc każdy jej gest, każde mrugnięcie okiem, każdą łzę. W pewnych momentach można wręcz poczuć się, jakby całość była jej monodramem, gdyż pozostali bohaterowie stanowią tło. Jednak jest to tło potrzebne, aby podkreślić, jak ważna dla Jackie była walka o pamięć po spuściźnie męża.
Sam pomysł wyjściowy na film jest kapitalny; przyglądamy się kobiecie, która w jednej chwili straciła wszystko i teraz musi na nowo zbudować swój świat oraz zatroszczyć się o dziedzictwo swojego męża, aby ludzie nie postrzegali go wyłącznie jako zabitego prezydenta. Fenomenalnie ogląda się jej walkę o widowiskowy pogrzeb, bez względu na to czy należał się on Kennedy'emu lub czy było to rozsądne pod względem bezpieczeństwa, ale jako widz doskonale rozumiem argumentację kobiety i szczerze jej kibicuję.
Niestety realizacyjnie wygląda to momentami już gorzej. Okropna jest scena, gdy Jackie jedzie limuzyną, a w jej szybach odbijają się stojące przy ulicy tłumy, co wygląda nie tylko banalnie, ale zwyczajnie sztucznie. Fatalnym zabiegiem było pokazanie sceny zamachu, ten film tego nie potrzebował, bo potrafił być odpowiednio sugestywny. Ukazanie momentu strzału i uderzenia kuli w głowę 35. Prezydenta Stanów Zjednoczonych trąci próbą taniego szokowania. Boli również wszechobecny patos; trudno uwierzyć w część dialogów, brzmiących szalenie górnolotnie, a co za tym idzie niewiarygodnie.
„Jackie” to Natalie Portman. W tym zdaniu zawiera się cały film, wraz ze wszystkimi wadami oraz zaletami. Prawdopodobnie, gdyby w roli głównej pojawił się ktoś inny, to film przepadłby w gąszczu innych. Autor „Nie” opowiedział o tym, jak, do tej pory stojąca w cieniu, była Pierwsza Dama musiała wziąć się w garść, otrzeć krew, zacisnąć pieści i stać się silną kobietą. Udało jej się. Film Pablo Larraína, mimo swoich słabości, jest interesującą propozycją, którą warto zobaczyć nie tylko dla nominowanej do Oscara Portman, ale także dla Grety Gerwig, w końcu mającej szansę zaprezentować się w roli zupełnie odmiennej od jej poprzednich dokonań.
Ocena: 7/10
Krzysztof Połaski
"JACKIE" OD 3 LUTEGO W KINACH
REŻYSERIA: Pablo Larrain
OBSADA: Natalie Portman, Peter Sarsgaard, Greta Gerwig
Recenzja została pierwotnie opublikowana 2 lutego 2017 roku.
