"Kong: Wyspa Czaszki". Łobuz kocha najmocniej [RECENZJA]

Krzysztof Połaski
fot. materiały prasowe dystrybutora Warner Bros
fot. materiały prasowe dystrybutora Warner Bros
Patrząc na „Kong: Wyspa Czaszki” trudno uwierzyć, że dla Jordana Vogt-Robertsa to dopiero drugi pełnometrażowy film. Co prawda po bardzo udanym debiucie „Królowie lata”, gdzie pokazał że ma rękę do skromnych i poruszających opowieści, można było być spokojnym o jego kolejny projekt, ale później okazało się, że powierzono mu blockbuster... I wyszedł z tego obronną ręką!

Za sprawą filmu Vogt-Robertsa przenosimy się do lat 70. XX wieku. Amerykanie postanowili wycofać swoje wojska z Wietnamu, a sytuacja polityczna w samych Stanach Zjednoczonych jest dość napięta. Naukowcy Bill Randa (John Goodman) i Houston Brooks (Corey Hawkins) wiedzą, że to ostatni moment, aby ich tajny projekt dostał finansowanie. Panowie utrzymują, że namierzyli nieodkrytą do tej pory wyspę, która może kryć w sobie wiele surowców i innych skarbów. Teoretycznie ich motywacją są badania geologiczne, lecz w praktyce Randa ma zupełnie inny plan, za który pozostała część załogi, włącznie z brytyjskim najemnikiem Jamesem Conradem (Tom Hiddleston), panią antywojenną fotograf Mason Weaver (Brie Larson) i oddziałem żołnierzy pod dowództwem pułkownika Prestona Packarda (Samuel L. Jackson), słono zapłaci.

Uwodzicielski jest już sam sposób opowiadania tej historii, gdzie humor miesza się ironią, komentarzem politycznym i akcją. Wisienką na torcie jest montaż, który dodaje całości nie tylko dynamiki, ale przede wszystkim sprawia, że film jest brawurowy, zręcznie opowiedziany i w żadnej minucie nie ma miejsca na nudę. Tutaj liczy się wyłącznie akcja. „Kong: Wyspa Czaszki” ma niesamowity klimat, w powietrzu wręcz jeszcze unosi się smród wojny w Wietnamie i wciąż żywy konflikt ze Związkiem Radzieckim. Patrzymy na wojaków i widzimy prawdziwych ludzi, jedni młodzi, nakręceni wizją powrotu do domu, a inni już wypaleni walką i śmiercią, której przyglądali się z bliska

Ale nie ukrywajmy, główną gwiazdą filmu i królem jest Kong. To on wyznacza zasady i jedynie od niego zależy, kto i czy w ogóle przeżyje na Wyspie Czaszki. Konga oglądamy w konfrontacji z innymi ogromnymi stworami, do których nie pała zbytnią sympatią, wszak wybiły mu całą rodzinę i teraz samotnie musi przemierzać dżunglę. I nie sposób nie lubić tej Wielkiej Małpy, która dzięki efektom specjalnym wygląda naprawdę fenomenalnie. Kong chyba jeszcze nigdy nie wyglądał tak dobrze, a przy okazji nie miał w sobie tyle uroku i nonszalancji, którą okazjonalnie przeplata dziką furią. W końcu łobuz kocha najmocniej.

Przesłanie filmu łatwo odnieść do dzisiejszych czasów, a ponadto jest krytyczne wobec imperialistycznych zapędów Stanów Zjednoczonych, które jednak po części fabularnie są usprawiedliwiane Zimną Wojną i wyższą koniecznością, pokazując USA jako mniejsze zło niż Rosja, która także chce mieć wpływy nad światem. W tym zestawieniu wujek Rysiek Nixon jest lepszy niż towarzysz Breżniew. I chociaż „Kong: Wyspa Czaszki” to dwugodzinna naparzanka gigantycznego Małpiszona z różnej maści przeciwnikami, to w zasadzie mamy do czynienia z obrazem antywojennym, ukazującym pokłosie konfliktu, hektolitry niepotrzebnie przelanej krwi i rosnącą nienawiść. Zbyt banalne? Być może, ale co z tego, skoro wciąż jest aktualne i trafne. W tej kwestii film Vogt-Robertsa to misyjny blockbuster i w żadnym wypadku nie jest to jego wadą.

Kultura i rozrywka

Dalszy ciąg artykułu pod wideo ↓
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

„Kong: Wyspa Czaszki” to widowisko, które się doskonale ogląda. Niemal wszystko jest idealnie wyważone. Twórcy mają dystans do tej opowieści, wiedzą, że robią enty film o gigantycznej Małpie, więc nie próbują porywać się z motyką na słońce, tylko od początku wielokrotnie mrugają okiem do widzów i bawią się kliszami oraz schematami, jak w scenach, gdy potwór zjada człowieka, po czym następuję natychmiastowe cięcie i oglądamy już wojaka pałaszującego ze smakiem konserwę. Podobnie jest we wzrokowych konfrontacjach Konga z Samuelem L. Jacksonem, które śmieszą, bo mają śmieszyć.

Tom Hiddleston, jako główny protagonista, w zasadzie wiele do roboty nie ma, ale co z tego, skoro największą ozdobą ekranu i tak jest Brie Larson! I chociaż czasem miałem wrażenie, że jej wątek wprowadzono jedynie po to, aby po ekranie nie biegali sami uzbrojeni faceci, to miała pomysł na swoją postać. To się udało. I tak na marginesie - nie mogłem oderwać od niej wzroku. Dawać mi już sequel, który zapowiada scena po napisach.

„Kong: Wyspa Czaszki” to kawał bardzo dobrego rozrywkowego kina; z jednej strony jest multum zabawnych dialogów, a z drugiej jednak wymowa całości jest gorzka. Tak to się robi. Król powrócił. Bez dwóch zdań.

Ocena: 8/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

"KONG: WYSPA CZASZKI" W KINACH OD 10 MARCA

Reżyseria: Jordan Vogt-Roberts

Scenariusz: John Gatins, Max Borenstein, Dan Gilroy, Derek Connolly

Występują: Tom Hiddleston, Samuel L. Jackson, Brie Larson, John Goodman , John C. Reilly

Gatunek: Akcja, Przygoda

Komentarze 1

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

M
Matisiek
Fajne efekty. Przewidywalny. Naciągany. To wszystko już było.
Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera

Wybrane dla Ciebie

Ida Nowakowska ma nowy wygląd i... pracę! Jest teraz gwiazdą węgierskiej telewizji!

Ida Nowakowska ma nowy wygląd i... pracę! Jest teraz gwiazdą węgierskiej telewizji!

Marta Nawrocka też jest fanką tatuaży. Jak wypada na tle wytatuowanego męża?

Marta Nawrocka też jest fanką tatuaży. Jak wypada na tle wytatuowanego męża?

Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn