NASZA OCENA: 6/10
Na międzynarodową stację kosmiczną trafiają próbki gleby z Marsa, w których podobno znajdują się dowody na życie na tej planecie. Badania to potwierdzają – ziemia zawiera mały, ale jak najbardziej żyjący organizm, przez badaczy nazwany Calvinem. Wszyscy zdają sobie sprawę, że to epokowe odkrycie. Stopniowo Calvin rośnie i, co szokujące dla ekipy, wykazuje też oznaki inteligencji! Wkrótce boleśnie przekonuje się o tym jego opiekun Hugh, któremu pozaziemska istota wymyka się spod kontroli i opuszcza swe lokum. Okazuje się, że Calvin wcale nie jest tak łagodny, jak się wydawało: stwór zaczyna atakować załogę, a każda porcja pokarmu zapewnia mu gwałtowny wzrost. Kosmonauci będą musieli stoczyć walkę na śmierć i życie z morderczym organizmem, który dorównuje im inteligencją, a może nawet ją przewyższa…
"Life" zainspirował oczywiście – co zresztą potwierdzili sami twórcy – kultowy "Obcy – 8. pasażer Nostromo". Nie jest to zupełna kalka dzieła Ridleya Scotta, klimat filmu też jest inny (bardziej zbliżający się do „Grawitacji”), ale podobieństw jest wiele. Ogólnie scenariusz można określić dwoma słowami: sprawny i wtórny. Dużo się dzieje, napięcie nie spada, postacie – przynajmniej większość z nich – są solidnie naszkicowane, niektóre sceny wykraczają poza poziom zwykłego straszaka rozgrywającego się w przestrzeni kosmicznej. Z drugiej jednak strony niewiele tu elementów zaskoczenia i w zasadzie rozwój akcji każdy może łatwo przewidzieć. Tak więc nudzić się raczej nikt nie będzie, ale szukający w kinie science fiction jakiejś "kubrickowskiej" głębi lekko się rozczarują. Nie rozczaruje za to na pewno obsada (Jake Gyllenhaal, Ryan Reynolds, Hiroyuki Sanada) i strona wizualna – scenografia i zdjęcia są surowe, zimne, podkreślające poczucie bezradności bohaterów, których sielankowy lot po sławę stał się horrorem. Początkowo "Life" miał być prequelem filmu "Venom", który trafi do kin jesienią tego roku, ale w końcu zarzucono ten pomysł i zdecydowano, że będzie odrębnym bytem.
Beata Cielecka
