NASZA OCENA: 8/10
Jack Nicholson niektórym kojarzy się przede wszystkim jako szalony pisarz w „Lśnieniu” (1980), innym utkwił w pamięci jako szatański Daryl Van Horn w „Czarownicach z Eastwick” (1987), a dla osób bardziej sentymentalnych pozostanie emerytowanym astronautą z „Czułych słówek” (1983). I choć w każdym z tych filmów prezentuje swój słynny „uśmiech rekina”, niewątpliwy geniusz aktora polega na tym, że każda z tych ról jest inna.
W „Ludziach honoru” nie gra głównej roli (w te wcielili się Tom Cruise i Demi Moore), ale to właśnie on z tego towarzystwa dostał – dziesiątą w karierze – nomincję do Oscara.
Danny Kaffee (Tom Cruise) jest wojskowym adwokatem, który raczej stara się spędzać miło czas, zamiast przejmować się obroną żołnierzy przed wojskowym sądem. Wraz z ambitną JoAnne Galloway (Demi Moore) zostali przydzieleni do obrony dwóch żołnierzy piechoty morskiej z jednostki stacjonującej w Guantanamo, którzy podczas „kocówy” przypadkiem doprowadzili do śmierci swojego kolegi. Czy to był przypadek „fali”? Czy ich dowódcy o tym wiedzieli? Czy może byli w to zamieszani?
Ten film zaczyna się i rozwija jak dość przeciętny kryminał: dwójka diametralnie różniących się od siebie bohaterów, skomplikowany przypadek, najpierw klęska i załamanie, potem przełom i sukces. Tom Cruise jest odpowiednio przystojnym luzakiem, Demi Moore – odpowiednio spiętą prymuską. Jack Nicholson swoim pojawieniem się ten schemat przełamuje, rozsadza jego ramy. Już jego pierwszy pojedynek z Tomem Cruisem pokazuje, że to będzie inne kino. Zaś końcowa scena przesłuchania potwierdza, że warto było spędzić ponad dwie godziny przed ekranem.
Film dostał cztery nominacje do Oscara (m.in. dla najlepszego filmu), ale żadnej statuetki.
Piotr Radecki
Dramat USA 1992, reż. Rob Reiner
"Ludzie honoru". Sprawdź datę emisji
WRÓĆ DO PROGRAMU TV
