"OSZUSTKI" - RECENZJA
Nie. Wybaczcie brutalność otwierającą ten tekst, ale niestety Chris Addison, który do ręki dostał komplet klocków oraz szczegółową instrukcję, miał wyraźne problemy z połączeniem całości. W takich wypadkach już lepiej nie marzyć o jakiejkolwiek oryginalności, skoro autor jedyne co potrafi, to ograć po raz kolejny te same motywy.

Wbrew pozorom był w tej historii potencjał. Wiem, że opowieść o dwóch rywalizujących między sobą oszustkach, które starają się jak najmocniej „doić” naiwnych facetów z kasy, wykorzystując swoje wdzięki, brzmi banalnie, ale przecież były produkcje, które podobny motyw sprawnie przepisywały na udaną komedię romantyczną, jak chociażby „Zakochani” Piotra Wereśniaka. Niestety, w tym przypadku reżyser miał zupełnie inny pomysł na całość, a mianowicie zamarzył mu się film kumpelski, stojący w rozkroku pomiędzy humorem rodem z „Kac Vegas” a nowym „Słonecznym patrolem”. Jedno chcieć, drugie móc…
Na „Oszustki” nikt nie miał żadnego pomysłu. Mam wrażenie, że Anne Hathaway i Rebel Wilson zostały pozostawione same sobie, co nie wyszło na dobre nikomu. Już pal licho, że komediowy warsztat Hathaway zamyka się na robieniu głupich min, a Rebel Wilson po raz kolejny udowadnia, że jest jednym z największych bezbeków współczesnego kina, próbując grać dokładnie tak samo i w zasadzie to samo co w kolejnych częściach „Pitch Perfect”. OK, wszyscy wiemy, że Wilson nie należy do najbardziej szczupłych kobiet oraz że ma do tego dystans i część żartów na ten temat rzeczywiście śmieszy, ale gdy na gagach dotyczących różnicy w fizyczności obydwu aktorek opiera się cały humor w filmie, to jednak coś zawiodło, a cały zespół scenariuszowy powinien mocno się zastanowić nad swoimi kompetencjami.
I tak przez całe 94 minuty. „Oszustki” momentami bywają zabawne, szczególnie gdy do gry wchodzi Alex Sharp, będący komediową petardą, ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. Problem w tym, że „Oszustki” nawet nie są tragicznym filmem. To obraz, który tonie w morzu przeciętności, poraża przewidywalnymi motywami, a udane żarty eksploatuje tak długo, że wyciska z nich jakąkolwiek śmieszność. Można obejrzeć, ale po co, skoro tydzień po seansie nie będziecie pamiętać o istnieniu tego obrazu?
Ocena: 4/10
