NASZA OCENA: 7/10
Zazwyczaj potwory pojawiające się na Ziemi są wytworem szalonych naukowców lub zwyczajnie przylatują sobie z innej planety. W „Pacific Rim” jest inaczej – oto na dnie Oceanu Spokojnego otwiera się… portal do innego świata. Stamtąd w odwiedziny wpadają wyjątkowo niszczycielskie bestie przypominające zmutowane dinozaury. Goście niszczą przybrzeżne miasta, rozpoczynają podbój planety. Armia początkowo jest bezradna, ale wkrótce na jej wyposażeniu znajdą się gigantyczne mechy Jaegery – roboty sterowane przez siedzących w nich żołnierzy. Rozpoczynają się bitwy gigantów, w których obie strony mają równe szanse na zwycięstwo…
Guillermo del Toro zdawał sobie sprawę, że nie może tej historii opowiedzieć ani specjalnie serio (nie ma w niej więc kretyńskiego patosu rodem z finału „Transformersów”), ani ze zbytnim przymrużeniem oka – udanie wybrał drogę środka. A przy tym zrealizował wizje z dzieciństwa w którym potwory były wielkie jak góry, co znalazło swój wyraz w operowym monumentalizmie filmu. Wszystko jest w nim od samego początku tak komiksowe i rozdmuchane, że nie ma sensu analizować „głębi bohaterów” itp. Reżyser nie ukrywa, że interesuje go tylko dobra zabawa i kolejne sekwencje walk dużych stworów z dużymi robotami (a w tle owszem, jest miłość, jest wątek zemsty za śmierć brata, ścieranie się dwóch koncepcji obrony przed Kaiju, jak nazwano przybyszów). I te sekwencje wypadają bardzo widowiskowo, są z pewnością lepsze i bardziej wyraziste niż te w podobnych było nie było, wspomnianych już wcześniej „Transformersach”. Jeśli ktoś lubi ten typ kina, na pewno nie będzie żałował – jest tutaj na co popatrzeć, a i dialogi to nie tylko rzucanie „wymyślnymi” ripostami.
Beata Cielecka
"Pacific Rim". Sprawdź datę emisji w telewizji
WRÓĆ DO PROGRAMU TV
