"POKEMON: DETEKTYW PIKACHU" - RECENZJA
Wstępniak tego tekstu sugeruje, że Rob Letterman w "Pokemon: Detektyw Pikachu" sięga do wspomnień oraz sentymentu widzów, którzy swoje mniej lub bardziej radosne dzieciństwo spędzili w towarzystwie Pikachu, Charmandera i reszty bandy. I rzeczywiście tak jest, zresztą reżyser raczej tego nie ukrywa, skoro "Detektyw Pikachu" jest wręcz naszpikowany nawiązaniami do gier, animacji czy wszelakich gadżetów, których może i gimby nie znajo, ale jeżeli kolekcjonowałeś/aś karty z Pokemonami, szczególnie polując na hologramy, to doskonale wiesz co jest pięć.
Chociaż na pierwszy rzut oka może wydawać się, że na "Detektywie Pikachu" najlepiej będą się bawić siwiejący bądź łysiejący dawni nastolatkowie, to mam wrażenie, że współczesna dziecięca i młodzieżowa publiczność również ma szansę wkręcić się w tę historię. Nie ma co ukrywać - może w Polsce pokemania w pewnym momencie się skończyła, lecz Pokemony do dzisiaj na świecie mają ogromną siłę przebicia i w zasadzie cały czas są uniwersalnym nośnikiem ponadczasowych historii. Opowieści o przyjaźni, wolności i odkrywaniu samego siebie zawsze będą w cenie. Bez względu na czasy.

Fabuła "Pokemon: Detektyw Pikachu" jest prościutka, co zapewne nie każdemu przypadnie do gustu, bo wszelkie twisty fabularne dość łatwo przewidzieć. Fajerwerków nie ma - wiecie, jest sobie małolat (Justice Smith), który czuje się strasznie samotny, a poza tym skrycie marzy o trenowaniu Pokemonów, do których jednak za bardzo ręki nie ma. Jego dotychczasowe życie stanie na głowie, gdy dowie się o śmierci ojca, wiecznie zapracowanego detektywa, któremu na służbie partnerował uzależniony od kofeiny Pikachu, ale idę o głowę, że gdyby to nie był film młodzieżowy, to słodki pan pika-pika wcinałby mefedron i wciągał koks. No i drogi tych dwóch dżentelmenów muszą się połączyć. Na horyzoncie jeszcze pojawi się atrakcyjna dziewczyna (coraz częściej pojawiająca się na ekranie Kathryn Newton) i pomysł na film gotowy. Typowe buddy movie połączone z filmem o dojrzewaniu. Tylko tyle i aż tyle.
Całość broni się humorem. Co najciekawsze, twórcy postawili na subtelne żarty, chociaż czasem potrafią dokręcić śrubę, ale widać, że nie była to produkcja nastawiona na heheszkowanie. I całe szczęście, bo wtedy łatwo byłoby przesadzić i coś popsuć. A tak dostaliśmy po prostu miły i zabawny film, który dobrze się ogląda. Szczególnie dobrze patrzy się na Pokemony. Wiadomo, że utyty Pikachu to słodziak, ale show i tak skrada wiecznie zestresowany Psyduck. Reszta stworków ma większe bądź mniejsze pole do popisu, ale i tak dopracowane są w każdym szczególe, więc można nawet odczuwać niedosyt ich ekranowej egzystencji.
"Pokemon: Detektyw Pikachu" to film, który na starcie został przez niektórych spisany na porażkę, aczkolwiek romans kultowej gry z filmem aktorskim można uznać za całkiem udany i obiecujący, bo mam szczerą nadzieję, że to jedynie otwarcie świata Pokemonów, który będzie pogłębiany oraz rozbudowywany w kolejnych filmach. Początki bywają trudne, tutaj trochę poległa warstwa fabularna, okazująca się zbyt prosta i przewidywalna, ale i tak trudno mi nie czerpać radości z seansu "Pokemon: Detektyw Pikachu". W końcu Pokemon to przyjaciel mój, ramię w ramię w wielki bój!
Ocena: 6/10
Źródło: Associated Press/x-new
