Nieporadni życiowo Paweł, Wiesław, Grzegorz, Adam, Dariusz, Krystian, Zbigniew i Stanisław omamieni wizją kochania i bycia kochanym zupełnie otwarcie artykułują swoje potrzeby i nadzieje w tym względzie. W czasach gdy na portalu społecznościowym wręcz wypada mieć zdjęcie „drugiej połówki” na tle tunezyjskiej plaży, oni publicznie odzierają się z „męskiej dumy” w nadziei na uwagę i zainteresowanie płci przeciwnej. Na oczach całej Polski uprawiają tzw. „końskie (sic!) zaloty” z podesłanymi kobietami, które z zupełnie analogicznym brakiem krępacji liczą na szybki zarobek i awans społeczny u boku prostego, acz majętnego chłopa.
Całości dopełnia narracja Pani Marty Manowskiej na tle wiejskiej lepianki. Prowadząca o urodzie dobranej tak by nie przyćmiewać uczestniczek programu każde swoje wejście rozpoczyna powtarzaniem pustych komplementów pod adresem „silnych” i „niezależnych” rolników. Program wydaje się być naturalnym następcą dotychczasowych, najczęściej jednak żenujących w swej treści programów typu docu-reality, lub jak kto woli – konserwatywną wersją "Warsaw Shore" dla demograficznie szerszych mas. Osiąga sukces na bazie tej samej idei co niegdysiejszy Idol, w którym wystawiający się frontalnie na szyderstwa i kpiny, przekonani o swoim talencie uczestnicy wybawiali z kompleksów znaczą część polskiego społeczeństwa. Tak i tu odbiegający znacznie od ideału męskości, pozbawieni krzty seksapilu wiejscy amanci ściągają uwagę tej samej widowni, nastawionej na tanią rozrywkę kosztem drugiego człowieka.
„Rolnik szuka żony” to produkcja, która jest jednak fascynująca pod względem socjologicznym. Subtelnie przełamuje tabu, jakim wydaje się być dzisiejsze postrzeganie związku w kategorii dwustronnej umowy „pieniądz za seks, seks za pieniądz”. Teatr w którym główne role grają pracowici, acz niezaradni mężczyźni oraz zaradne i nieskłonne do ciężkiej pracy kobiety przyciąga regularnie kilkumilionową widownię. Nie jest to jednak wynik wysokiej jakości produkcji, a raczej konsekwencja wpisanej w naszą narodową mentalność wścibskości, objawiającej się na co dzień podglądaniem sąsiadów czy obgadywaniem kolegów w pracy. Im gorszy ich los tym więcej tematów do roztrząsania podczas towarzyskich rozmów w zaufanym kręgu.
Obok wiecznie czerwonego paska z napisem „PILNE” w telewizji informacyjnej, muzyki disco-polo i drętwych żartów Karola Strasburgera, program „Rolnik szuka żony” jest zwierciadłem w którym możemy dostrzec obraz nas samych. Tu też zawiera się drugie dno tej produkcji, choć jestem pewien że mało kto będzie go tam szukał, zadowalając się dosłownym przekazem i szyderczym rechotem. Polecam ten program, ale tylko tym widzom, którzy umieją świadomie przeżywać rozrywkę telewizyjną.
Adrian Bartos
