„Studio YaYo” już zaczyna się źle, a mianowicie od (pseudo)zdystansowanej piosenki o słowach Studio YaYo, co oni tam nadają? / Aż ręce opadają / jak z drzewa wiśnie bęc! Dalej jest tylko gorzej: widzów wita kiczowata scenografia (o budżecie szacowanym na ok. 17 zł – wybaczcie, też pozwoliłem sobie na żart) i dwa pulpity, przy których stoją – czytający swoje „błyskotliwe” kwestie z promptera – Ryszard Makowski i Paweł Dłużewski. Ten pierwszy należał kiedyś do kabaretu OTTO, a niedawno przypomniał sobie, gdy na antenie jednego z programów informacyjnych TVP wykonywał (typową dla jego poczucia humoru) przeokropną piosenkę, którą na szczęście w odpowiednim momencie przytomnie przerwał prowadzący, natomiast drugi związany był z formacją Pod Egidą. Emeryci i renciści polskiego kabaretu powracają. Strach się bać, bo śmiać się nie ma z czego.
CZYTAJ TAKŻE:
Program „Studio YaYo” trwa zaledwie 10 minut, ale trudno ten dziwny słowno-muzyczny twór oglądać bez przerywania i zadawania sobie pytania, o co w tym wszystkim chodzi. Całość jest podzielona na części: zaczyna się telefonem od widza, gdzie Paweł Dłużewski udaje głos kobiety (serio?), następnie prowadzący przechodzą do krótkich żartów oczywiście o zabarwieniu politycznym, gdzie panowie najpierw „żartują” z odejścia Bronisława Komorowskiego z Pałacu Prezydenckiego (bardzo na czasie, prawda?), a następnie „parodiują” Mariusza Maxa Kolonkę, ale umówmy się, że Maciejem Stuhrem to oni nie są.
Wisienką na torcie jest cykl „VIPaweł”, gdzie prowadzący „przeprowadzają wywiad” z kimś znanym. Na pierwszy ogień poszedł Adam Michnik. Obraz z prawdziwego wywiadu połączono z „parodiowaniem” głosu i opowiadano o telewizji Agory i pakistańskiej maści na prostatę. Boki zrywać. Wisienką na torcie jest kończąca program piosenka, którą naturalnie wykonuje Ryszard Makowski, jednocześnie myśląc, że śpiewając o marszu KOD jest bardzo zabawny i odkrywczy.
I nie, w tej krytyce nie chodzi o treści reprezentowane przez audycję „Studio YaYo”, tylko o żenującą formę i katastrofalne wykonanie, bo śpiewane lata temu przez grupę Big Cyc piosenki antypisowskie wpisywały się w dokładnie taki sam festiwal obciachu i złego smaku. To ekshumacja najgorszego typu humoru, o którym wszyscy powinni zapomnieć. Jest XXI wiek, mamy 2016 rok, a widzom funduje się audycję jakby wyjętą z wczesnych lat 90. poprzedniego stulecia, która wówczas także nikogo by nie śmieszyła.
Pytanie, po co to wszystko? Na co? Komu? Czy osoby odpowiedzialne za ramówki Telewizji Polskiej nie widzą, że takimi programami się wyłącznie kompromitują? Do jakiego widza ma trafić program? Gdzie tu rozum? Godność człowieka? Inteligentna rozrywka? No i przede wszystkim dobry smak... No to się, proszę państwa, pośmialiśmy.
Krzysztof Połaski
