„Sully” do polskich kin wchodzi z kilkumiesięcznym opóźnieniem i podejrzewam, że gdyby nie nazwisko reżysera, to film raczej ominąłby ekrany naszych kin. I nie byłaby to wielka strata, gdyż nowe dzieło Eastwood nie wybija się ponad przeciętność i poprawność. Autor „Gran Torino” tak naprawdę zafundował widzom streszczenie tego, co można było oglądać w serwisach informacyjnych w styczniu 2009 roku w USA, bo i głównie do amerykańskiego widza obraz ten jest skierowany. Wszak to typowa amerykańska produkcja ku pokrzepieniu serc, pokazująca, że prawdziwi herosi są wśród nas.

Ale prawdziwych herosów też łatwo zniszczyć. Sława ma swoją cenę, co zaczyna mocno doskwierać, gdy pojawiają się wątpliwości na temat własnego postępowania. Zdecydowanie najciekawszym wątkiem filmu jest śledztwo odnośnie do słuszności działania Sullenbergera, a jego potyczki z komisją śledczą, a następnie z sądem, trzymają w napięciu. Kto ma rację: pilot, który polegał na własnym wieloletnim doświadczeniu i instynkcie, czy wykonywane na zlecenie komisji symulacje komputerowe, mające wykazać, że Sully popełnił błąd i naraził życie pasażerów?
Szkoda tylko, że Clint Eastwood nie potrafił się zdecydować, o czym tak naprawdę ma opowiadać „Sully” i w jakim iść kierunku. Z jednej strony reżyser stara się dokładnie odtworzyć na ekranie wydarzenia z 15 stycznia 2009 roku, z widowiskową sceną lądowania i ewakuacji na czele, ale też jednocześnie chce przyjrzeć się życiu osobistemu i zmaganiom z samym sobą przez Sullenbergera, a na deser funduje wątek oskarżenia o błąd i całą potyczkę z komisją śledczą. W zasadzie mamy tutaj materiał na trzy filmy, z którego złożono jeden obraz. To nie działa na korzyść całości, która przez to staje się niespójna oraz zdawkowa.
CZYTAJ TAKŻE:
Co najbardziej kuriozalne, mimo ogromu przedstawianego materiału, „Sully” potrafi przynudzać. Kolejne sceny są typowym odhaczaniem wydarzeń, przez co nie emocjonują. Poza wątkiem komisji śledczej oraz sceną ewakuacji, nie ma w tym filmie nic, do czego chciałoby się wrócić lub wspominać. Nawet Tom Hanks w tytułowej roli nie zachwyca, po prostu wykonując swoją robotę, ale nie jest to ani kreacja na miarę Oscara, ani umieszczenia jej w gronie najlepszych ról urodzonego w 1956 roku aktora.
Produkcja broni się stroną techniczną; zimne zdjęcia Toma Sterna wyglądają naprawdę atrakcyjnie, a całość zrealizowano tak, że naprawdę może się podobać. Szczególnie już wcześniej wspomniana scena ewakuacji jest majstersztykiem, a kadr, gdy pasażerowie stoją na skrzydłach samolotu, jest przepiękny.
„Sully” to ani nie najlepszy film w filmografii Toma Hanksa, ani tym bardziej najlepszy film wyreżyserowany przez Clinta Eastwooda. To obraz, który nie wychodzi poza granice poprawności. Chciałoby się powiedzieć, że zawiódł scenariusz, ale obawiam się, że skrypt autorstwa Todda Komarnickiego właśnie taki miał być. Odhaczony od A do Z i bezpieczny film o amerykańskim bohaterze, z powiewająca na wietrze amerykańską flagą w tle. Nic więcej, a szkoda.
Ocena: 6/10
Krzysztof Połaski
"SULLY" W KINACH OD 2 GRUDNIA
Reżyseria: Clint Eastwood
Scenariusz: Todd Komarnicki
Występują: Tom Hanks, Aaron Eckhart, Jeff Skiles, Laura Linney
