Joanna Bartel nigdy nie wyszła za mąż
Żywiołowa i zaradna Andzia ze "Świętej wojny" od lat mieszka na wyspie Wolin, w dwustumetrowym domu, na który - co zawsze podkreśla - sama zarobiła. Ma tam pracownię, gdzie może malować - studiowała na ASP - i szyć, wokół rosną i pięknie pachną sosny. Z trzech stron dom jest otoczony lasem. Z czwartej jest widok na 40-hektarowe jezioro z kwitnącymi nenufarami. Joanna Bartel w nim pływa i cieszy się, że jest sama:
Jestem sama, ale nie samotna. Tyły mam zabezpieczone. Po prostu nie chcę układać sobie życia. Mam teraz szczęśliwy czas. Mam swoje pieniądze, przeżyłam pandemię dzięki oszczędnościom. Nikt mnie nie zdenerwuje.
Jej partnerzy zawsze traktowali ją jak opiekunkę, byli wiecznymi Piotrusiami Panami. Nie nadawali się do założenia rodziny - takie miała szczęście... Mama Joanny, Hildegarda, powtarzała, że szkoda jej dla jednego mężczyzny.
Jak mi się nie podobało, to odchodziłam. Tak samo jak mi się oświadczali, to natychmiast pakowałam zabawki i uciekałam. Strasznie się bałam ślubu. Do więzienia na własne życzenie? Nigdy nie wiesz, jak będzie.
Joanna Bartel nie ma dzieci, nie przepada za nimi. Traktuje je tak, jak dorosłych i tak jak ich niektórych lubi, a niektórych nie. Za to dzieci lubią ją.
Co jest dla niej ważne?
Żeby po prostu żyć i cieszyć się tym, co jest. Staram się zatrzymywać w pamięci chwile spędzone z przyjaciółmi, ponieważ boję się, że to wszystko minie. Trzeba smakować chwile i akceptować ludzi takimi, jacy są.
