Thor to postać, której przedstawiać nie trzeba. Syna Odyna znamy chyba wszyscy. "Thor: Ragnarok" to jego trzeci solowy film, chociaż w tym przypadku nie do końca jest to solówka, wszak gdyby nie Hulk, to całość nie wyglądałaby tak dobrze. U Marvela to jednak normalka, że postaci przenikają się w swoich filmach i zaliczają gościnne występy, dzięki czemu historia całego kinowego uniwersum staje się spójna i klarowna. No i nie ukrywajmy, wszak nowy "Thor" to przecież przystawka i rozgrzewka przed "Avengers: Infinity War". Po takim filmie apetyt na danie główne jest jeszcze większy.
To naturalnie nie znaczy, że fabułę "Thor: Ragnarok" potraktowano po macoszemu. Co to to nie. Asgard jest zagrożony, władzę w krainie przejęła królowa śmierci, Hela (Cate Blanchett), natomiast Thor został niewolnikiem (lub bardziej poprawnie politycznie mówiąc - pracownikiem bezetatowym) na planecie Sakaar, gdzie przyjdzie mu się zmierzyć na arenie z... kolegą z pracy, Hulkiem. Takie spotkanko po latach, a co. Do tego na horyzoncie pojawi się też Walkiria (Tessa Thompson) oraz niepokorny Loki, co będzie oznaczało czas Rewanżersów.
"Thor: Ragnarok" skradnie serca widzów swoim humorem. Beka jest obecna od początku do końca. Tę historię łatwo byłoby ubrać w patos i nieznośną powagę, ale w końcu mamy do czynienia z Marvelem, więc gdy w dialogach choć na chwilę wkradnie się odrobina górnolotności, to natychmiast jest to kontrowane śmieszną pointą. Doskonałe rozwiązanie. Wszystko to sprawia, że całość utrzymana jest w klimacie bardzo podobnym do "Strażników galaktyki". Wręcz chciałoby się, aby bohaterowie filmu Jamesa Gunna zbili pionę z Thorem i wspólnie polecieli w Kosmos skopać kilka tyłków. Aj, rozmarzyłem się... Ale trzymam kciuki, że losy ekipy Avengers i Strażników w końcu się splotą.
Jako Thor świetny jest Chris Hemsworth; nowa fryzura i utrata młoda to zdecydowanie dobra zmiana. Wykreowany przez australijskiego aktora bohater bardzo dobrze wchodzi w interakcję zarówno z Hulkiem (Mark Ruffalo), jak i Lokim (Tom Hiddleston). Trochę gorzej jest jeżeli chodzi o postacie kobiece; o ile Walkiria to charyzmatyczna wojowniczka, która ma swoje pięć minut na ekranie, to w relacji z Thorem jeszcze trochę brakuje chemii. Gorzej prezentuje się Cate Blanchett; mieliśmy mieć wielką gwiazdę filmu, mającą wolną rękę odnośnie do tworzenia swojej postaci, ale coś nie wyszło. Hela wygląda jakby była wyjęta z zupełnie innej produkcji; próbuje być ironiczna, lecz to nie działa. Wizja jej bohaterki gryzie się z kreacjami reszty obsady. Pomijając już to, że Hela jest zwyczajnie nudna i niezbyt ciekawa.
Co tu dużo mówić... "Thor: Ragnarok" to kawał dobrej rozrywki. 130 minut jazdy bez trzymanki, wzbogaconej o dobry humor, ciekawych bohaterów, miłe dla oka efekty specjalne oraz akcję i jeszcze więcej akcji. Czy potrzebujemy czegoś więcej? I ta scena po napisach z wybornym Grandmasterem (Jeff Goldblum)! Idźcie do kina.
Ocena: 7/10
Krzysztof Połaski
"THOR: RAGNAROK" W KINACH
Recenzja została pierwotnie opublikowana 26 października 2017 roku.
