"Tożsamość". Raz, dwa, trzy... giniesz ty... [RECENZJA]

17 maja 2015, 19:09

Dziesięć nieznajomych osób chroni się przed burzą w położonym na odludziu motelu. Wkrótce stają się świadkami przerażających morderstw.

NASZA OCENA: 6/10

W mocno nadwyrężonym przez czas motelu położonym gdzieś na uboczu chroni się dziesiątka ludzi zaskoczona przez narastającą ulewę. Są wśród nich m.in. prostytutka, była gwiazda filmowa, były policjant, kierowca limuzyny, konwojent z groźnym więźniem. Ulewa zmienia się w gwałtowną burzę, która po chwili całkowicie odcina ich od świata – przestają działać telefony, gaśnie światło. Przymusowi goście są coraz bardziej zaniepokojeni. I słusznie, wkrótce zaczynają ginąć. Kto ich zabija i dlaczego? A może w to wszystko zamieszane są istoty z innego świata?

„Tożsamość” przyciąga przede wszystkim doskonałą obsadą (John Cusack, Alfred Molina, Amanda Peet, Ray Liotta) i nieźle budowanym nastrojem przywodzącym na myśl filmy Hitchcocka (choć czasami skręcającym w stronę horroru). Zresztą reżyser filmu James Mangold chętnie sięga po nawiązania do klasyków kryminału i thrillera. Np. zawiązanie akcji – 10 odciętych od świata osób, które zaczynają po kolei ginąć – jednoznacznie wskazuje na inspirację Agathą Christie i jej „Dziesięcioma małymi murzynkami”. W ostatniej fazie film rozczarowuje zbyt oczywistym rozwiązaniem zagadki.

Piotr Radecki

Thriller USA 2003, reż. James Mangold