„Tyle co nic” [RECENZJA]. Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród, czyli Martyniuk walczy o godność. Największe odkrycie 48. FPFF?

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
Co roku na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni pojawiają się filmy, które do momentu swojej premiery pozostają wielką niewiadomą. Człowiek wchodzi na salę kinową bez większych oczekiwań, wygodnie siada na fotelu, a po zakończeniu projekcji nie jest w stanie wstać, bo ekranowa historia zadziałała tak mocno. W tym roku odkryciem festiwalu może zostać okrzyknięty debiutancki film Grzegorza Dębowskiego pt. „Tyle co nic”.

Spis treści

Brak perspektyw

Grzegorz Dębowski w „Tyle co nic” zaprasza widzów na współczesną polską wieś w wydaniu, jakiego nie zobaczymy w programie „Rolnik szuka żony”, tylko w „Sprawie dla reportera”. Mała wioska, każdy zna każdego, a młodzież tylko szuka sposobu, aby wyrwać się z tej „dziury”. Perspektyw wielkich nie ma, a ci, którzy zostali, starają się wiązać koniec z końcem. Nic dziwnego, dla wielu z nich to ojcowizna, ziemia przekazywana z pokolenia na pokolenie.

Wieś trzyma się razem?

Jednym z lokalnych patriotów, który nie rzuci ziemi skąd jego ród, jest Jarosław Martyniuk (doskonały Artur Paczesny), który co prawda nie jest spokrewniony z Zenkiem, ale lubi posłuchać króla disco polo. Mężczyznę poznajemy w momencie, gdy zaczyna zaniedbywać własne życie i rodzinę na rzecz przyjaciela w potrzebie i jego rodziny; Waldek i jego bliscy stracili dach nad głową w wyniku pożaru, a nikt nie chce teraz im pomóc, chociaż wieś powinna trzymać się razem. Ksiądz może co najwyżej się pomodlić, a lokalny poseł rzuca kilka stówek i zapewnia, że wypije za zdrowie Waldka. Proszę państwa, witamy w Polsce. Gdy niedługo później okazuje się, że poseł popiera w sejmie ustawy, które szkodą rolnikom, Jarek nie wytrzymuje i rusza z innymi gospodarzami na posesję członka parlamentu, aby w geście protestu wysypać gnój pod jego posiadłością. Tyle tylko, że w gnojówce kryją się... ludzkie zwłoki.

Ludzka bezradność w walce z systemem

„Tyle co nic” to pokaz ludzkiej bezradności w walce z systemem. Po seansie szybko pojawiły się porównania, że Grzegorz Dębowski zrobił film, jakiego nie powstydziłby się Wojciech Smarzowski i jest w tym sporo prawdy. Debiutujący w pełnym metrażu Dębowski tapla swoich bohaterów w błocie, malując przerażająco prawdziwą opowieść o polskiej wsi i ludziach, o których wszyscy zapomnieli lub nie chcą ich zauważać. Pozostawieni sami sobie, często w akcie desperacji decydują się na radykalne rozwiązania, które nie tylko odzierają ich z godności, ale przede wszystkim niosą śmiertelne ryzyko. To, co najbardziej fascynuje, to fakt, że żaden z bohaterów nie jest jednoznaczny; nie ma tutaj ani krystalicznie czystych charakterów, jak i postaci do szpiku kości złych. Po prostu każdy ma swoje racje i na własny sposób walczy o przetrwanie. Autor nie moralizuje, tylko przygląda się swoim bohaterom, którzy mają własne motywacje. Pod tym względem idzie podobną drogą, jak w swoim krótkim metrażu z 2016 roku pt. „NDR”, gdzie też nie oceniał i nie piętnował, tylko po prostu pokazywał ludzi gotowych na wiele, aby przetrwać.

Doskonałe dialogi

Film ma fantastyczne tempo. Zaczyna się dość niepozornie, stosunkowo wolno, aby niedługo później odpalić prawdziwą bombę i właściwie do samego końca trudno oderwać wzrok z ekranu. Jak to jest napisane! Dialogi to prawdziwy miód dla uszu; są mięsiste, pełne ironii, czarnego humoru, ciętych ripost i zwyczajnie prawdziwe. Gdy się je słyszy, to ma się przed oczami autentycznych ludzi, a nie aktorów wygłaszających napisane im kwestie. Zresztą obsada to kolejna z zalet filmu; autor postawił na nazwiska, które nie kojarzą się z wielkim ekranem, być może dla większości widzów to będą ludzie, których do tej pory wręcz nie znali, ale właśnie w tym największa zaleta. Artur Paczesny to istny emocjonalny wulkan; swoją charyzmą rozsadza ekran, tworząc bohatera, który topi się we własnej bezradności i dezorientacji, próbując przy tym dojść do prawdy i wyjść z twarzą z sytuacji. Wybitna kreacja warta każdych nagród. Doskonały jest także Artur Steranko, który cały czas balansuje na cienkiej granicy parodii i przerysowania, ale w żadnej chwili jej nie przekracza, dając widzom nieoczywistą postać, którą chciałoby się znienawidzić, jednak po drodze pojawia się sporo „ale”.

Mocne i nasączone emocjami kino

„Tyle co nic” to mocne i nasączone emocjami kino. Film przeraża swoją celnością oraz prawdziwością. Nie ma tutaj fałszywych nut, tylko wyłożenie całych kart na stół i wysypanie gnojówki przed widzami. To krzyk i sprzeciw, a także portret rzeczywistości, gdzie cwaniactwo i kombinatorstwo zostały znormalizowane, a godność ma bardzo niską cenę. Wszyscy taplamy się w tym błocie, pytanie tylko, komu najdłużej uda się utrzymać na powierzchni.

Ocena: 8/10
Krzysztof Połaski

„Tyle co nic” [RECENZJA]. Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród, c...

„Tyle co nic” [RECENZJA]. Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród, czyli Martyniuk walczy o godność. Największe odkrycie 48. FPFF?
od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn