Pytanie tylko, czy dotknie tych, których powinien. Zaraz obok Mariana Dziędziela i Tamary Arciuch, jedną z głównych ról w filmie odgrywa nic innego, jak najbardziej oczywisty weselny atrybut, czyli wódka. Obecność tego trunku w filmie podbija charakter niskich lotów zabawy, która odbywa się przy asyście serii wulgarnych zachowań. Z bohaterów filmu bowiem z każdym kolejnym wypitym kieliszkiem wychodzi coraz to większa ignorancja dla wartości, a dodatkowo obnażają się ze wszystkich poprawności, które sztucznie na co dzień prezentują. Nie potrafią także rozmawiać o trudnych sprawach na trzeźwo, więc znów sięgają po kieliszek, pozbywając się tym samym wszelkich zahamowań, wyrzutów sumienia czy resztek zdrowego rozsądku.
Film tym samym w doskonały sposób obrazuje ciekawą zależność: wraz z ilością wypitej wódki rośnie przy okazji wszystko inne - ilość sprzymierzeńców, wrogów, rozwiązań, a przy okazji problemów. W ogólnym rozrachunku możemy albo ubolewać, jak trafnie Smarzowski zdołał odzwierciedlić atmosferę przeciętnego polskiego wesela, i po cichu wstydzić się za całą społeczność dla której to dość codzienny krajobraz zabawy, albo cieszyć się, że taka produkcja w ogóle powstała, bo może zmusi do głębszej refleksji. Możemy też mieć nadzieję, że się swojej własnej pijanej głowy i ręki do takich sytuacji nigdy nie przyłoży, ale możemy także beztrosko stwierdzić, że (w sumie) taka zabawa koniecznie właśnie w ten sposób ma się odbywać. Bo czy znajdą się tacy, którzy bohaterom filmu pozazdroszczą świetnej zabawy, w to w wątpić nie należy. Ważne jest to, że znajdą się jednocześnie i tacy, którzy wraz ze sceną finalną "Wesela" zabawą taką wzgardzą. Ja bez zastanowienia przyłączę się do tej drugiej grupy.
Teresa Kowalska
