Rok 1991, koniec sezonu turystycznego, zaczyna się robić coraz chłodniej, jednak na Helu pojawia się tajemniczy przybysz. To Amerykanin, przeżywający kryzys twórczy scenarzysta Jack (świetny Philip Lenkowsky). Nie może napisać scenariusza, gdyż uważa, że nic w życiu nie przeżył. Cóż, kilka dni, które przyjdzie mu spędzić na Helu, z pewnością diametralnie zmienią jego pogląd na tę kwestię.
Jack znajduje schronienie na przygnębiającym campingu, gdzie życie zatrzymało się wiele, wiele lat wcześniej. Opiekunem campingu, w wolnych chwilach dorabiającym na turystach chcących skorzystać z wariografu, jest Kail (intrygujący Marcin Kowalczyk). Snuje się leniwie po ekranie w charakterystycznej kurtce, wyglądając jakby korzystał z usług tego samego fryzjera, co Norman Bates z „Psychozy”. Dziwnym trafem, wraz z przybyciem Jacka do miasteczka, na stacji benzynowej zostaje brutalnie zamordowana młoda dziewczyna, a jej towarzysze znikają. Przypadek? Nie w tej opowieści.
CZYTAJ TAKŻE:
Widzowie mogą mieć nie lada orzech do zgryzienia z tą produkcją, gdyż ona nie daje żadnych odpowiedzi. Priwieziencew i Tarasiewicz raz po raz odsłaniają kolejne części zagadki i rzucają nowe światło na ekranowe wydarzenia, jednocześnie gubiąc i mieszając przy tym wszelkie tropy. W ich optyce nie jest ważne kto zabił i dlaczego, ale słuszniej byłoby zapytać, czy faktycznie coś się stało. W „Helu” prawda miesza się z fikcją. Nie do końca wiadomo, w którym momencie kończy się rzeczywistość, a zaczyna iluzja. Autorzy zostawiają szerokie pole do interpretacji.
„Hel” to obraz przepełniony niepokojem. Nigdy nie wiadomo, z której strony może zostać zadany cios. Już sama atmosfera sugeruje, że śmierć tylko czyha na swoją okazję. Ten klimat jest potęgowany przez humor – scena na komisariacie to mały majsterszczyk. Leitmotivem dzieła jest prawda. To za gwałt na niej bohaterów spotyka kara.
Całość swoją konstrukcją przypomina teledysk. Nic w tym dziwnego, wszak twórcy, czyli założyciele Amondo Films, wcześniej parali się właśnie tworzeniem krótkich form, co przełożyło się na pełny metraż. Rwany montaż, często wspomagany przez neonowe światło i krótkie czarno-białe wstawki, każe się zastanowić, czy prawdą jest to, co akurat widzimy na ekranie. Może to tylko ułuda?
Produkcja jest wyposażona chyba we wszystkie składniki typowego thrillera – jest niemal puste miasteczko, bohaterowie zmęczeni życiem, bar, młoda striptizerka (piękna Małgorzata Krukowska) oraz prostytutka posiadająca zbyt duże usta (Katarzyna Paskuda). W takich warunkach nawet nie można liczyć na zbawienie.
„Hel” to frapujący projekt, będący dowodem na to, że zmiana pokoleniowa w polskim kinie stała się faktem. Paweł Tarasiewicz i Katia Priwieziencew, chociaż czerpią garściami z klasyki gatunku, tworzą umiejętny i chyba unikalny thriller na polskim gruncie. Nie wszystko jest tutaj idealne, pojawiają się małe błędy scenograficzne, ale to bez znaczenia, gdy nawet kilka dni po seansie wciąż się myśli się o filmie i najchętniej wróciłoby się do niego jeszcze raz.
Ocena: 7/10
Hel
Kraj: Poland
Rok produkcji: 2015
Edycja festiwalu: 2015
Reżyser: Katia Priwieziencew, Paweł Tarasiewicz
Producent: Paweł Tarasiewicz
Wystąpili: Philip Lenkowsky, Marcin Kowalczyk, Małgorzata Krukowska, Katarzyna Paskuda
Czas trwania: 81 min
Krzysztof Połaski
"HEL" W KINACH OD 5 SIERPNIA
Recenzja została pierwotnie opublikowana w październiku 2015 roku, w ramach relacji z 31. Warszawskiego Festiwalu Filmowego.
