31. Warszawski Festiwal Filmowy. "Klezmer". Zapis drogi krzyżowej [RECENZJA]

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe
Jeżeli jakimś cudem „Klezmer” znajdzie się w ogólnopolskiej dystrybucji, to nie będzie miał łatwo. Wystarczy przypomnieć sobie, co się działo po premierze „Pokłosia” Władysława Pasikowskiego, a nie dość, że Piotr Chrzan jest debiutantem, to jeszcze jego film działa równie silnie – jeżeli nawet nie mocniej – co obraz autora „Psów”.

To, że „Klezmer” będzie wywoływał dyskusje, a sprawa stosunków polsko-żydowskich wciąż jest paląca, udowodniły już pokazy na 31. Warszawskim Festiwalu Filmowym. Szkoda jedynie, że w tym przekrzykiwaniu się nikt nie bierze poprawki na poziom filmu, tylko spłaszcza jego treść do warstwy publicystycznej. Chociaż film wyświetlany był wyłącznie podczas festiwalu filmowego w Wenecji (w sekcji konkursowej Venice Days), na WFF oraz Warsaw Jewish Film Festival, dorobił się już legendy filmu niechcianego; Polski Instytut Sztuki Filmowej nie chciał dać pieniędzy na jego realizację oraz promocję za granicą, a dodatkowo produkcja została pominięta przez selekcjonerów festiwalu filmowego w Gdyni. Na szczęście ostatecznie film powstał, a twórcom pozostaje mi życzyć determinacji w poszukiwaniach dystrybutora.

Pewien letni dzień 1943 roku. W trawie Michał (Lesław Żurek) próbuje zabawiać się z Maryśką (Weronika Lewoń), a dwóch wieśniaków Marek (Szymon Nowak) i Wituś (Kamil Przystał) buszują po lesie szukając rzeczy zostawionych przez uciekających Żydów. Tyle, że zamiast rzeczy znajdują… ciężko rannego, umierającego Żyda (Filip Kosior). Pytanie, co z nim zrobić? Zostawić na pastwę losu? Oddać go ukrywającym się Żydom? Czy może nie narażać się i oddać go Niemcom, którzy za żywego Żyda potrafią się odwdzięczyć zarówno w walucie, jak i w dobrach materialnych? Ale jak Niemcom wytłumaczyć, skąd ten Żyd się wziął, żeby nie zostać posądzonym o jego wcześniejsze ukrywanie? A może oddać go sołtysowi, tyle, że wówczas trzeba będzie podzielić się zyskiem? Wiele pytań, mało odpowiedzi. Grupa młodych Polaków, rówieśników ledwo oddychającego wyznawcy judaizmu, na ciężki sprawdzian wystawia swoją moralność. Z drugiej strony przecież trwa wojna, jakoś trzeba przetrwać, a to mogą zrobić wyłącznie najsilniejsi i najsprytniejsi.

„Klezmer” nie jest filmem o złych Polakach chcących sprzedać dobrego Żyda. Takie spojrzenie na ten obraz to krótkowzroczność. Chrzan przede wszystkim opowiada o okrucieństwie wojny, sile propagandy i o tym, jak wielką rolę odgrywają instynkty, gdy człowiek walczy o przetrwanie. Na ekranie obserwujemy grupę wieśniaków, która operuje przesądami i stereotypami o Żydach, ale ich poglądy skądś się wzięły, mają swoje źródło. Reżyser ukazuje ludzi, którzy stali się ofiarami niemieckiej propagandy. Tak mocno nastawiono ich przeciwko Żydom, że niektórzy z nich przestali traktować wyznawców Mojżesza jak ludzi, tylko chodzące skarbonki, które można rozbić za pomocą donosu niemieckim żołnierzom.

Żałować można jedynie, że Piotr Chrzan zdecydował się na dodanie do fabuły postaci niemieckiego żołnierza. To zupełnie niepotrzebny ruch, wprowadzający zbyt dużą dosłowność. Gdyby się nie pojawił, to wówczas moglibyśmy mówić o bardzo dobrym obrazie o wojnie, bez pokazywania wojny. Widać, że „Klezmer” klarował się w głowie reżysera bardzo długo. Piotr Chrzan podczas WFF przyznał, że na planie nie było żadnego doradcy do spraw historycznych, a całość – począwszy od scenografii, kostiumów, aż po świetne dialogi – narodziła się w jego głowie. Chapeau bas, gdyż pod tym względem dzieło prezentuje się perfekcyjnie.

Chociaż w obsadzie pojawił się znany i lubiany Lesław Żurek, to jednak najjaśniej błyszczą debiutanci i wciąż jeszcze nieopatrzeni aktorzy. Kamil Przystał, Dorota Kuduk, Weronika Lewoń, Ewa Jakubowicz – zapamiętajcie te nazwiska, bo coś czuję, że o nich będzie głośno. Szczególnie zachwyca Przystał jako prymitywny Wituś – jest świetny, do bólu autentyczny, zarówno śmieszy, jak i potrafić przerażać jako postać, której granica pomiędzy dobrem a złem zatarła się już bardzo dawno temu. Ciekawy epizod zalicza także Rafał Maćkowiak – niby mały występ, a aktor zespołu TR Warszawa nawet przez te kilku minut udowadnia swoją klasę.

Siłą „Klezmera” są charakterystyczne, przepełnione gwarą, dialogi. Słuchając bohaterów, widz może poczuć się tak, jakby przeniósł się do czasów II wojny światowej. Do tego produkcja uwodzi swoją kameralnością i teatralnością – wszystko dzieje się podczas jednego dnia i w jednym miejscu, lecz jest jednocześnie bardzo plastyczne. Duża w tym zasługa autora zdjęć, Sylwestra Kaźmierczaka.

„Klezmer” to zapis drogi krzyżowej, ale nie konkretnego narodu, lecz całej cywilizacji. To przestroga, do czego doprowadza wojna, bo chociaż czasy się zmienią, to ludzki instynkt przetrwania zawsze działa tak samo. To film, który może boleć, może uwierać, ale nie przejdzie się obok niego obojętnie. Co prawda całość ma swoje słabsze strony, ale debiutantowi to można wybaczyć. Szczególnie, że ma taki potencjał.

Ocena: 7/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

KLEZMER

Kraj: Poland

Rok produkcji: 2015

Reżyser: Piotr Chrzan

Producent: Aleksandra Zakrzewska

Wystąpili: Lesław Żurek, Dorota Kuduk, Kamil Przystał, Weronika Lewoń, Filip Kosior, Szymon Nowak

Czas trwania: 97 min

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn