"CIEMNO, PRAWIE NOC" - RECENZJA
Borys Lankosz chyba nie wyciąga wniosków ze swoich poprzednich filmów. "Rewers" rzeczywiście był wielkim odkryciem i filmem, który mocno potrafił zaskoczyć widza, aczkolwiek tam ogromną zaletą był scenariusz autorstwa Andrzeja Barta. Z "Ziarnem prawdy" już tak gładko nie poszło; Lankosz mógł się zorientować, że przeniesienie dzieła literackiego na ekran to wielka sztuka, wymagająca dużych kompromisów, ale chyba się nie zorientował, bo patrząc na "Ciemno, prawie noc" mam wrażenie, że porwał się z motyką na słońce.

Od ekranizacji "Ciemno, prawie noc" Joanny Bator wiele oczekiwano i jestem pewny, że większość czytelników powieści bardzo zawiedzie się na filmie Lankosza. A ci, którzy nie czytali książki, zwyczajnie pogubią się w gąszczu wydarzeń, postaci oraz powiązań. To niestety największa wada filmu Borysa Lankosza - jest bardzo mało czytelny dla osób, które nie znają powieści, a jednak dzieło filmowe musi bronić się jako twór autonomiczny, funkcjonujący bez pierwowzoru.
Widać, że ambicje były tutaj naprawdę duże. Borys Lankosz, wspólnie z autorem zdjęć Marcinem Koszałką, stworzył piekielną wizję Wałbrzycha, gdzie nie ma miejsca na normalność. Każdy jest obarczony piętnem grzechu. Istna Sodoma i Gomora, gdzie pedofilia, kazirodztwo, gwałty i uprowadzenia już nikogo nie dziwią. Właśnie w takiej rzeczywistości musi odnaleźć się obca/swoja Alicja Tabor (Magdalena Cielecka), która po latach wraca do Wałbrzycha, aby napisać reportaż, chociaż tak naprawdę będzie musiała skonfrontować się z przeszłością.
Jest w tym wszystkim klimat. Tego "Ciemno, prawie noc" odmówić nie można, ale wiele za tym nie idzie. Autor "Rewersu" żongluje gatunkami, bawi się formą kryminału, sięga po baśń, czerpie z horroru, ale co z tego, skoro elementy układanki niezbyt się ze sobą łączą. Na ekranie jest za dużo chaosu, efekciarstwa i chęci upchnięcia jak największej ilości treści w ramy niecałych dwóch godzin. Nie sztuką jest operować brzydotą, ale sztuką jest robić to z konkretnym pomysłem, a tutaj za mało jest konkretów, a za dużo zalążków, rozpoczętych wątków oraz postaci, które porzucono. Nie mówiąc już o finale, który kuriozalnie przyśpiesza, jakby zorientowano się, że trzeba już skończyć film.
Sytuację starają się ratować aktorzy; zimna Magdalena Cielecka odnalazła się w swojej roli, lecz show i tak kradną Jerzy Trela, Piotr Fronczewski oraz Roma Gąsiorowska. Z drugiej strony mamy też długą listę nazwisk, których talentu nie wykorzystano, począwszy od Dawida Ogrodnika, przez Agatę Buzek, na Rafale Maćkowiaku kończąc.
"Ciemno, prawie noc" to film zmarnowanego potencjału. To mogła być jedna z ważniejszych premier tego roku w polskim kinie, a finalnie dostaliśmy rozczarowujący, chaotyczny, przegadany i miejscami usypiający produkt, który miał straszyć i przejmować, lecz w swojej mroczności okazał się karykaturalny. Co za dużo, to niezdrowo.
Ocena: 4/10
