„L'Empire” [RECENZJA]. Śmiertelnie zabawna bitwa o Antychrysta. Ten film podzielił widzów na Berlinale 2024!

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
© Tessalit Productions / materiały prasowe Berlinale
Bruno Dumont jest jedną z ikon francuskiego kina. Na przestrzeni lat twórczość urodzonego w Bailleul reżysera mocno ewoluowała, a jego ostatnie produkcje dzielą widownię. Jedni przyjmują wizję Francuza, drudzy załamują ręce nad jakościowym upadkiem. Zaprezentowany na Berlinale 2024 film „L'Empire” sytuacji nie poprawi - to kino, które albo się kocha, albo nienawidzi. Zapraszamy do recenzji.

Spis treści

O czym jest „L'Empire”?

Opalowe Wybrzeże na północy Francji. Mała, spokojna rybacka wioska, w której nic się nie dzieje... Wróć! Nic się nie działo, bowiem narodziny Freddy'ego wpłynęły na życie mieszkańców, chociaż pozornie może nic na to nie wskazywało. Sęk w tym, że ten uroczy bobas, którego ojcem jest lokalny rybak, Jony (Brandon Vlieghe), tak naprawdę jest... nowym Antychrystem, a widzowie „L'Empire” staną się świadkami osobliwego spektaklu rywalizacji dobra ze złem, gdzie jedni będą próbować unicestwić, a inni ochronić małego Belzebuba.

Rasistowski i seksistowski scenariusz?

O filmie „L'Empire” było głośno już kilka lat temu, gdy Adele Haenel rzuciła scenariuszem i skończyła z kinem, twierdząc, że Bruno Dumont napisał rasistowski i seksistowski skrypt. I owszem, takie wątki się tutaj znajdują, ale trudno nie traktować ich inaczej niż w kategorii prześmiewczej. Tak właściwie to wszystko jest tutaj kawałem oraz żartem, począwszy od gatunkowej żonglerki, gdzie Dumont kręci sobie bekę z kina sci-fi oraz kina grozy, po autoparodię, cytowanie samego siebie i wręcz pisanie na nowo swoich dawnych dzieł. Miłośnicy Dumonta mogą prześcigać się w poszukiwaniu nawiązań do jego poprzednich produkcji, gdzie najczytelniejsze jest oczywiście to do „Małego Quinquina” i „Coincoin i Nieludzie”, ale sam autor przyznaje, że w jakimś stopniu jego nowy film jest... prequelem debiutanckiego „Życia Jezusa”.

Kicz wylewa się z ekranu

Bruno Dumont nie ma hamulców i podaje widzom w „L'Empire” kicz kilogramami. Drze łacha z najbardziej znanych dzieł popkultury, z „Gwiezdnymi wojnami” na czele, dorzuca do tego latający Wersal i Katedrę Notre-Dame, w międzyczasie serwując niezobowiązujący seks w plenerze między zwaśnionymi reprezentantami ekip dobra i zła. Jest w tym duża doza bezczelności i bardzo dobrze, bo tak właśnie robi się autorskie kino pełną gębą.

„L'Empire” [RECENZJA]. Śmiertelnie zabawna bitwa o Antychrysta. Ten film podzielił widzów na Berlinale 2024!
© Tessalit Productions / materiały prasowe Berlinale

Piękna satyra na rzeczywistość

I w tym momencie można zadać sobie pytanie - o co w tym wszystkim chodzi? „L'Empire”, chociaż ubrane jest w ciuszki z najgorszego lumpeksu, jest piękną satyrą na rzeczywistość. Francuz uderza w społeczną polaryzację, gdzie koniecznie musimy opowiedzieć się po którejś stronie. Zwraca też uwagę, jak bardzo ludzkie instynkty są prymitywne i nieujarzmione, włącznie z potrzebą seksu czy przemocy. Lata mijają, ale przetrwają wyłącznie najsilniejsi. „L'Empire” to jeden wielki misz-masz, nawet na poziomie aktorskim. Z jednej strony mamy tutaj profesjonalistów, a z drugiej... główną rolę gra mechanik samochodowy Brandon Vlieghe, którego wyłowiono z castingu, na kilka tygodni przed startem zdjęć, bo obsada się wysypała. Tę różnicę poziomów niestety widać na ekranie, ale po części idealnie wpisuje się to w klimat całości. Najciekawsza jest i tak rywalizacja pań - zarówno Lyna Khoudri, jak i Anamaria Vartolomei, wcielają się w bohaterki tak nasączone erotyzmem, że poziom ich przerysowania jest wręcz urzekający.

Urocza zabawa kinem

„L'Empire” to urocza zabawa kinem, gdzie jedyną granicą jest wyobraźnia Bruno Dumonta. Na ekranie może wydarzyć się wszystko, a tandetność wręcz wylewa się litrami. Francuskie media już rozpisują się, że to najbardziej dzielący publikę film tego roku. I prawdopodobnie nie ma w tym ani grama przesady, bo nawet reakcje na Berlinale pokazują, że nie każdemu spodoba się taka wizja kina oraz prezentowany humor. Ale z drugiej strony... jeżeli widzieliście ostatnie filmy Dumonta, to czego się spodziewaliście? C'mon, bądźmy poważni. A właściwie nie bądźmy. Ludzie kochani, jebla idzie dostać od tego „L'Empire”. I to jest tutaj najpiękniejsze. Bawiłem się doskonale, aczkolwiek całkowicie zrozumiem, gdy taka dawka slapsticku do kogoś nie trafi.

Ocena: 7/10
Krzysztof Połaski

Recenzja została pierwotnie opublikowana 23 lutego 2024, w ramach relacji z festiwalu Berlinale 2024.

„L'Empire” [RECENZJA]. Śmiertelnie zabawna bitwa o Antychrys...

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź TeleMagazyn.pl codziennie. Obserwuj TeleMagazyn.pl

emisja bez ograniczeń wiekowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn